ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
- 20.04 - Chorzów
- 26.04 - Ostrów Wielkopolski
- 27.04 - Wrocław
- 28.04 - Poznań
- 04.05 - Lublin
- 10.05 - Łódź
- 11.05 - Warszawa
- 17.05 - Gorzów
- 18.05 - Szczecin
- 19.05 - Bydgoszcz
- 20.04 - Bielsko Biała
- 21.04 - Radom
- 22.04 - Kielce
- 20.04 - Lipno
- 20.04 - Gomunice
- 25.04 - Bielsko-Biała
- 20.04 - Sosnowiec
- 24.04 - Warszawa
- 25.04 - Kraków
- 25.04 - Poznań
- 26.04 - Szczecin
- 27.04 - Koszalin
- 28.04 - Gdynia
- 10.05 - Piekary Śląskie
- 11.05 - Kraków
- 12.05 - Lublin
- 26.04 - GDAŃSK
- 07.05 - Chorzów
- 08.05 - Siemianowice Śląskie
- 09.05 - Siemianowice Śląskie
- 17.05 - Wrocław
- 19.05 - Katowice
- 20.05 - Ostrava
- 21.05 - Warszawa
- 22.05 - Kraków
- 25.05 - Łódź
- 25.05 - Zabrze
- 26.05 - Zabrze
- 13.07 - Katowice
- 14.07 - Katowice
 

koncerty

07.06.2009

4TH ART ROCK FESTIWAL – Galahad, Grendel, Lilith, Konin, Oskard, 06.06.2009, godz. 17.30

Nie czarujmy się. W sporych bólach rodziła się ta czwarta edycja Art Rock Festiwalu. Zazwyczaj jednak tak jest, że to, co po mękach zrodzone, przynosi całkiem sympatyczne plony. Nie inaczej było i tym razem i ci, którzy przybyli w sobotę do konińskiego Oskarda z pewnością nie żałowali…

A zapowiadało się na kompletną klapę. Gwoli ścisłości przypomnijmy, że najpierw z imprezy wycofał się warszawski Believe, później, również stołeczny, Riverside. I tak z czterech formacji w zestawie pozostały trzy, w tym jedna, która wcale nie miała na nim wystąpić. 

 

Mowa oczywiście o Lilith, poznańskiej grupie, która 4th Art Rock Festiwal zainaugurowała. Otwarcie powiem, ze nie robiłem sobie wielkich nadziei przed ich występem. Muzyka penetrująca rejony gotyckiego, melodyjnego metalu z żeńskim wokalem ma na świecie sporą ilość reprezentantów a i w Polsce ostatnimi czasy trochę takowych formacji się pojawiło. Na dodatek trudno już cokolwiek oryginalnego w tej wąskiej stylistycznej szufladzie wymyślić. Sam zresztą, jakiś czas temu, dosyć szybko odłożyłem na półkę ostatnie dokonanie grupy, „Underworld”, nie znajdując tam zbyt wiele dla siebie. Tymczasem… Lilith zaprezentowało godzinę naprawdę solidnej, dobrze podanej i przyprawionej muzyki. Muzyki, która na żywo wypada zdecydowanie lepiej. Mocne, cięte gitarowe riffy (czasami ładne sola!), może standardowe, ale nienachalne, klimatyczne, klawiszowe tła, zazwyczaj średnie tempa i szybko przyswajalne, ciekawe melodie. No i oczywiście żeński wokal – Agnieszki Stanisz – która wiedziała jak go używać. Mówiąc zresztą o niej, nie sposób nie wspomnieć o tym, jak wyglądała (patrz zdjęcia!). A w czarnej, krótkiej sukience wyglądała zjawiskowo i na pewno przez cały występ przykuwała uwagę męskiej części publiczności. I nie był to koniec atrakcji dla tej grupy odbiorców, gdyż zupełnie z tyłu „waliła po garach” kolejna Agnieszka, tym razem Matuszczak. Sami przyznacie, że kobieta za zestawem perkusyjnym w metalowej kapeli to rzadkość. Zagrali głównie materiał z krążka „Underworld”. Były zatem „Szare krople dni”, „Powiedz mi”, „Wiruje mój świat”, „Twierdza”, „Temptation” czy „Noc”. Nie zabrakło rzeczy zupełnie nowych („Anioł”), czasem nie posiadających nawet tytułów (ostatni, zagrany na bis kawałek). Dobry występ, ciepło przyjęty przez publiczność. 

 

Grendel tego wieczoru intrygował mnie chyba najbardziej. Nie widziałem ich na żywo do tej pory a ich debiutancki krążek „The Helpless” sprawił mi sporo przyjemności podczas słuchania. Repertuarem nie zaskoczyli, bo… w sumie nie mogli. Zagrali cały debiut. Od A do Z czyli od „Signal” do „Illusions”. Dokładnie w takiej kolejności jak na płycie. Z początku niepewnie, jakby lekko speszeni, rozkręcali się z każdym utworem, by w moim ukochanym „The Helpless” już czarować swoim nostalgicznym artrockiem. Troszkę asekuracyjnie na początku występu, gitarzysta i wokalista zespołu – Sebastian Kowgier – przepraszał za swój wokal, który miał pamiętać skutki „rockandrollowej nocy”, zakończonej o piątej nad ranem. Niepotrzebnie. Zaśpiewał bowiem przyzwoicie starając się oddać klimat zapisany na jedynym krążku formacji. Ponadto wykręcał zgrabne solówki, godne jego mistrza, Steve’a Rotherego. Było to szczególnie widoczne w zagranej na bis powtórce z „Main”, gdzie znalazło się wreszcie trochę miejsca na luz, spontaniczność i zabawę. Po tym udanym, godzinnym występie, miałem przyjemność porozmawiać z muzykami grupy a zapis tej rozmowy będziecie mogli już niebawem przeczytać w naszym serwisie. 

 

No i przyszedł czas na gwiazdę wieczoru – brytyjski Galahad. Ten pojawił się na doskonale i niezwykle kolorowo oświetlonej przez całą imprezę scenie, dwadzieścia minut przed 21. Podobnie jak to miało miejsce podczas wcześniejszych występów, za plecami muzyków mogliśmy dodatkowo oglądać wizualizacje. W zasadzie artyści, tak jak wspomniany Grendel, repertuarem nie zaskoczyli. W stałym, niezmiennym składzie – dobrze znanym z dwóch ostatnich wizyt w Polsce – zagrali żelazne „the best of…”. Był zatem na początek klasyczny „Sleepers” a po nim „Sidewinder” z ostatniego albumu formacji „Empires Never Last”, z którego jeszcze wybrzmiała kompozycja tytułowa, „This Life Could Be My Last” oraz „Termination” zagrany na jedyny bis. Nie mogło zabraknąć znakomitego „Bug Eye”. Z rzadziej ostatnio granych rzeczy wykonali „Year Zero 1 – 4”, „Lady Messiah” i „Room 801”. Przyjęcie mieli świetne. Dość powiedzieć, że to właśnie podczas ich występu część, niezbyt licznej, publiczności ruszyła się z czerwonych krzeseł i stanęła pod sceną. Muzycy bawili się dobrze, choć trzeba otwarcie przyznać, że Stuart Nicholson nie miał najlepszego dnia i trudy nieprzespanej nocy (w przeciwieństwie do wspomnianego Kowgiera) odbiły się na jego głosie czyniąc „spustoszenie” w górnych rejestrach. Nie szkodzi. I tak z każdego wyśpiewanego słowa i wykonanego gestu biła sceniczna charyzma. Półtoragodzinny koncert minął szybko jak cała, bardzo sprawnie, bez dłużyzn, zorganizowana impreza.

 

Zdjęcia:

ArtRock.pl na Facebook.com
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.