ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
- 19.04 - Gdańsk
- 20.04 - Chorzów
- 26.04 - Ostrów Wielkopolski
- 27.04 - Wrocław
- 28.04 - Poznań
- 04.05 - Lublin
- 10.05 - Łódź
- 11.05 - Warszawa
- 17.05 - Gorzów
- 18.05 - Szczecin
- 19.05 - Bydgoszcz
- 20.04 - Bielsko Biała
- 21.04 - Radom
- 22.04 - Kielce
- 20.04 - Lipno
- 20.04 - Gomunice
- 25.04 - Bielsko-Biała
- 20.04 - Sosnowiec
- 24.04 - Warszawa
- 25.04 - Kraków
- 25.04 - Poznań
- 26.04 - Szczecin
- 27.04 - Koszalin
- 28.04 - Gdynia
- 10.05 - Piekary Śląskie
- 11.05 - Kraków
- 12.05 - Lublin
- 26.04 - GDAŃSK
- 07.05 - Chorzów
- 08.05 - Siemianowice Śląskie
- 09.05 - Siemianowice Śląskie
- 17.05 - Wrocław
- 19.05 - Katowice
- 20.05 - Ostrava
- 21.05 - Warszawa
- 22.05 - Kraków
- 25.05 - Łódź
- 25.05 - Zabrze
- 26.05 - Zabrze
- 13.07 - Katowice
 

koncerty

20.02.2009

The Australian Pink Floyd Show - 31.01.2009, Hala Stulecia, Wrocław

Zastanawialiście się kiedyś, co byłoby gdyby dzisiejszych znanych nam ze scen artystów ktoś miał w przyszłości grać jak dzisiaj gra się klasykę mistrzów muzyki poważnej, teatru czy opery?

Ucieszyłem się na wieść o tym, że Australian Pink Floyd wpadnie do Polski – a zwłaszcza do Wrocławia. Pozwolę sobie może zrobić z tego artykułu mniej recenzję koncertu a właściwie felieton-recenzję. Zacznę może o marzeniu. Spełnionym marzeniu zapomnianego miasta. Paweł Gołębski znany tu i ówdzie dziennikarz i RJ stacji RAM rzucił miastu – wydziałowi kultury – wyzwanie. W jednym z wystąpień „Terrorystów Kulturalnych” - gdzie zamaskowani panowie trzymający keyboardy niczym broń, czytali swoją listę żądań strasząc miasto akcjami terroru Disco Polo. Jednym z warunków, jakie owi terroryści postawili był koncert gwiazd, m.in. Pink Floyd. Tak się dziwnie składa, że Wrocław leży na uboczu – za daleko od Warszawy, za blisko Pragi czy Poznania. Piorunem przeszła informacja o koncercie australijczyków, nieważne że są kopiami, artystami odgrywającymi role – ważne, że ta muzyka zawitała w końcu do grodu Wratysława. Hala Stulecia (zwana czasami Ludową) niejedno przedstawienie widziała, nie jest to może arcyidealne miejsce – w końcu wpisana na listę Unesco jako zabytek, służy wrocławianom jako miejsce, które gości różne imprezy kulturalne, sportowe, wystawy. Tego wieczoru gościła show, które chyba na długo zostanie zapamiętane przez obecnych tam miłośników Floydów.

Punktualnie o 20 rozpoczęło się granie. Za oknem sypnęło śniegiem, wiele osób się spóźniło w związku z tym, ale miejsca starczyło dla wszystkich, choć sala wydawała się pełna. Organizator przewidział tylko miejsca siedzące, co biorąc pod uwagę 3godzinne show, które było przed widzami, okazało się słuszną decyzją. Ulokowany w loży dla mediów, mogłem spokojnie delektować się dość rzadkimi dźwiękami, granymi w tym mieście na żywo.
Koncert? Tak. Floydzi? Nie. Tak, to przedstawienie, w sumie mogłem powiedzieć „byłem w operze na „The Wall” Pink Floyd”. Libretto wszyscy znali, w końcu to odtworzenie występu sprzed 30 lat, kiedy The Wall miało swoją premierę sceniczną. Przed wyjściem na koncert zastanawiałem się – ok – cover jednego, dwóch, trzech utworów w wykonaniu innego zespołu to co innego niż cały cover-koncert. Nie było mi dane podziwiać The Watch czy Musical Box, kiedy w podobny sposób coverowały koncerty, wcielając się w postacie muzyków. Zwłaszcza Musical Box które - jak zapewniają koledzy którzy byli na koncercie - zadbało także o image, mocno upodabniając się do ówczesnego wyglądu muzyków strojami i charakteryzacją. Na forum panował pełen sceptycyzm: „będę imitatorów oglądał ...”, w głowie „hurra w końcu!”. No właśnie – w końcu. Kilka miesięcy temu pożegnaliśmy Richarda Wrighta, chyba nie ma już szans, aby zobaczyć legendę na żywo. Tym bardziej sądzę, wiele osób zdecydowało się tego wieczoru przyjść i posłuchać, zobaczyć to, co po prostu mogli w życiu przegapić. Żyć w II poł. XXw i nie widzieć Pink Floyd? - wiem, sam się przyznaję – została mi „Opera”, do Pragi w 1994 nie trafiłem, Pulsem się bardzo nakręciłem ale kicha, mocno żałowałem kiedy dowiedziałem się, że kolega tam pojechał i opowiadał że aż człowieka skręcało. No litości – czy kiedykolwiek będę miał okazję obejrzeć ich na żywo?
Większej determinacji nie było potrzeba. Z myślą „o, kolejna inscenizacja w Hali” - człowiek udał się obejrzeć coś, co jest ewidentnie ponad czasowe, i co chyba nie raz będzie wystawiane na deskach scen od dzisiaj aż do końca świata, jak np.: Mozart, koncerty Bacha, Chopina, opery Czajkowskiego, Pucciniego, Moniuszki itp. czy jak musicale. Poszedłem na operę.

Libretto znane, ale bis już zastanawiał. Zespół połączył okresy twórczości Floydów. Choć za zespołem wielki ekran – dwa projektory dużej mocy produkowały obraz przygotowany pod ten występ. Na ekranie to, co widzieliśmy na koncertach, w filmie Alana Parkera – lekko przerobione – tu różowy kangur, tam lekkie zmiany, w przerwie trójkątny pryzmat z okładki „Dark Side Of The Moon” zastąpił kształt w kształcie kontynentu australijskiego. Ale jak przystało na przedstawienie – show było i to niesamowite. Więcej laserów niż we wszystkich częściach Gwiezdnych Wojen: tańczyły na ścianie, hipnotyzowały publiczność, efektownie się rozwarstwiały na serii pryzmatów i zwierciadeł, dając niesamowite wrażenie. Całość podkreśliły stroboskopy, ale …. miało to wszystko charakter odtwórczy. Leci utwór – ciach, cisza – okazało się że to koniec – zero spontonu, nienaturalne przerwy między utworami. Ale … co uszy słyszały i dusza śpiewała to moje. Sam David Gilmour jest zachwycony interpretacją zespołu, w końcu zaprosił ich na jakąś swoją imprezę, podczas której wszedł na scenę i zagrał z muzykami. W niektórych momentach faktycznie Australijczycy dojrzalej wykonywali materiał w porównaniu do koncertu The Wall sprzed 30 lat, wystarczy porównać odświeżone DVD. Sama interpretacja niesamowita. Tu należy przyznać, zespół postarał się z odtworzeniem – był fotel, lampa, telewizor – była wielka czerwona świnia świecąca oczami. Było oczywiście także „Confortably Numb” z całą pozostałą listą utworów wchodzących w skład cytowanego albumu i koncertu w sumie, „Shine on You...”, „Wish You Were Here”, „Hey You”, „Greater Gig In The Sky” ale także „Learning To Fly”, którego wykonanie po prostu było wierniutką kopią znanego gilmourowskiego grania. Wystarczyło zamknąć oczy i wyobrazić sobie, że to właśnie gra przed nami Pink Floyd. Grali jeden bis, Ale za to jaki. Wymienione wyżej utwory, generalnie prawie godzina bisowania. Oraz popis wokalny Oli Bieńkowskiej, która jest jedną z wokalistek tego projektu, bardzo gorąco przyjęty owacjami na stojąco. Na koniec pani Ola bardzo podziękowała za przybycie – co również wywołało owacje – większość nie miała świadomości, że w składzie jest nasza rodaczka, co przywitano wręcz owacjami. Jak dla mnie koncert świetny, historyczny wymiar tego, co człowiek słyszał, kulturowe wydarzenie, koncert rockowy zamieniony w przedstawienie, spełnienie marzenia by móc usłyszeć muzykę Floydów na żywo. Wyglądało to tak, jakby zaraz zza kulis mieli wyjść muzycy Pink Floyd i wspólnie odegrać finałowe „Good Bye Cruel World” czy dedykowane Wrightowi „Wish You Were Here”. 

Niewątpliwie zasłużone owacje. Niewątpliwie ten wieczór chyba także był nagrodą dla wrocławian za cierpliwość. Ale według mnie największą chyba gwiazdą jednak okazała się Ola Bieńkowska. Jej głos jest niesamowity, choć znamy jej głos, słyszeliśmy go czy to w podkładach czy towarzysząc innym artystom (za jej stroną na myspace), absolutnie zafascynowała nie tylko mnie, wielu obecnych pewnie zaczęło szukać informacji o jej osobie i udziale w tym projekcie – skąd? Jak to? Rewelacja. Cieszy mnie, kiedy nasi artyści odnoszą sukces – mniejszy czy większy – za granicą. Szkoda tylko, że najlepsi wokaliści muszą wyjeżdżać z kraju....
Ogólnie – cieszę się z możliwości obejrzenia występu, tu składam podziękowania dla Metal Mind Productions, zwłaszcza dla Asi. Musimy się przyzwyczajać powoli do myśli, w której będą pojawiać się częściej inscenizacje koncertów znanych i wartościowych artystów. Już są pierwsze zajawki takich koncertów jak wspomniany Musical Box czy The Watch. Ile jeszcze będzie projektów w podobnym stylu? Na pewno będą brać na tapetę te bardziej zapamiętane w historii koncerty, te – które warto podtrzymywać w pamięci – podobnie jak dzieła mistrzów - autorów muzyki klasycznej, opery, teatru. Tak chyba rodzi się nowa forma przedstawień, choć koncert znamy, to za pięćdziesiąt, sto, trzysta lat być może nada będą odtwarzane na żywo przez zespoły nawiązujące do twórczości i hołdujące dzisiejszym gwiazdom muzyki takim właśnie jak Pink Floyd.

Warto wspomnieć o organizacji. O ile organizator dołożył wszelkich starań – była po prostu wzorcowa - poza jednym – ochroniarze mogliby się nauczyć gdzie są jakie sektory i jakie numery – miejsca były numerowane – poza tym firma Metal Mind Prod. pokazała się z jak najlepszej strony. Przed wejściem informacja że będą lasery i stroboskopy (dla wielu to informacja równie cenna jak ich zdrowie), wszystko jak należy …. tylko do cholery czemu obecna na występie śmietanka władz miejskich nie zadbała o to, aby dało się bezkolizyjnie wyjechać: Powyłączana sygnalizacja świetlna w obrębie Hali, choć lekko sypał śnieg – można było wysłać jeden pług do zgarnięcia śniegu i posypania piachem – te kilka tysięcy osób chciało się po koncercie dostać do domów! Jedna na pół godziny przed końcem wystąpienia na trasie od Hali do Ronda Reagana i wybrzeżem Wyspiańskiego by sprawę załatwiła! Ale warto było. Show, na które czekałem od dawna. Sądzę, że ci, w których Kulturalni Terroryści rozbudzili apetyt – tego wieczoru zostali usatysfakcjonowani.

 

Zdjęcia:

ArtRock.pl na Facebook.com
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.