ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
- 18.04 - Rzeszów
- 19.04 - Gdańsk
- 20.04 - Chorzów
- 26.04 - Ostrów Wielkopolski
- 27.04 - Wrocław
- 28.04 - Poznań
- 04.05 - Lublin
- 10.05 - Łódź
- 11.05 - Warszawa
- 17.05 - Gorzów
- 18.05 - Szczecin
- 19.05 - Bydgoszcz
- 20.04 - Bielsko Biała
- 21.04 - Radom
- 22.04 - Kielce
- 20.04 - Lipno
- 20.04 - Gomunice
- 25.04 - Bielsko-Biała
- 20.04 - Sosnowiec
- 24.04 - Warszawa
- 25.04 - Kraków
- 25.04 - Poznań
- 26.04 - Szczecin
- 27.04 - Koszalin
- 28.04 - Gdynia
- 10.05 - Piekary Śląskie
- 11.05 - Kraków
- 12.05 - Lublin
- 26.04 - GDAŃSK
- 07.05 - Chorzów
- 08.05 - Siemianowice Śląskie
- 09.05 - Siemianowice Śląskie
- 17.05 - Wrocław
- 25.05 - Łódź
- 25.05 - Zabrze
- 26.05 - Zabrze
- 13.07 - Katowice
- 14.07 - Katowice
- 17.07 - Warszawa
 

koncerty

29.11.2008

Maksimum słowa, minimum muzyki

26 listopada w warszawskiej „Stodole” wystąpiła jedna z największych legend awangardowego rocka – The Residents. Weterani sceny, po trwającej dekady karierze wciąż pozostający anonimowi, zaprezentowali spektakl niezwykle oryginalny i perfekcyjnie dopracowany. Szkoda, że gdzieś wśród teatralnych popisów i filmowych miniaturek muzyka troszeczkę się zagubiła.

Mimo licznych podejrzeń fanów, tożsamości Rezydentów możemy się tylko domyślać. Nie wiemy nawet ilu oryginalnych członków kwartetu nadal w nim pozostaje – pewna interpretacja notek z wkładki „Demons Dance Alone” mówi, że tragedia WTC była także tragedią grupy i niektórzy lub wszyscy pierwotni uczestnicy projektu odeszli już z tego świata. Obecni mieli tym razem na twarzach kominiarki zakończone sterczącymi króliczymi uszami; każde z tych nietypowych nakryć głowy wyposażone było w dwie symbolizujące oczy lampki. Stroje muzyków dopełniały grafitowe, podszyte czerwienią smokingi i najpierw szare, a w drugiej części koncertu czerwone muszki. Na scenie ustawiono dwie przypominające namioty konstrukcje; w jednej tylko z nich usiedli artyści, przez co zespół zajmował jedynie lewą stronę areny – środek i prawa flanka pozostawały puste. W centrum znalazły się półprzeźroczyste drzwi, a nad nimi – ekran. Przejściem tym przed oczy zgromadzonych dostał się główny aktor widowiska. O ile bowiem The Residents to jego scenarzyści i reżyserowie, o tyle konsekwentnie trzymać się wolą z tyłu, uwagę publiczności pozostawiając gościnnie występującemu frontmanowi.

Siwobrody okularnik w pierwszym akcie przedstawienia (występ podzielono na połowy) otulał się czerwonym kocem, biegał po scenie przygarbiony i mocno zachrypniętym głosem, intonując jak paranoik, śpiewał kolejne zakręcone piosenki z „The Bunny Boy”. Niestety, utwory przerywane były, niekiedy dłuższymi od samych kompozycji, mówionymi wtrętami wprowadzającymi w historię głównego bohatera oraz wyświetlanymi filmami. Konceptowi albumu i trasy trudno odmówić przewrotności i inteligencji, jednakże pozamuzyczne wstawki, nawet w wykonaniu charyzmatycznego brodacza przemawiającego to osobiście, to z ekranu, na dłuższą metę nużyły i pozwalały ulecieć dopiero co wyczarowanej atmosferze.

Całe szczęście, po powrocie twórców na scenę było ich znacznie mniej niż początkowo. Wokalista tym razem ubrany był w brudny, tandetny, pluszowy, a w dodatku biało-różowy kostium królika; skradając się w takim odzieniu w tę i we w tę i śpiewając o armagedonie robił piorunujące wrażenie. Dźwięki generowali Amerykanie przy pomocy dwóch syntezatorów, elektronicznej perkusji i gitary, od czasu do czasu wokalnie wspomagając swego frontmana. Styl Rezydentów jest niezmiennie niepodrabialny. Odgrywane minimalistycznymi środkami melodie flirtujące z partiami bliższymi zgiełkowi, brzmiące tak, jak brzmi tylko jeden zespół na świecie, z rzadka uzupełniane były pewną dozą improwizacji. Muzyczna strona występu udowadniała, że tajemniczy skład był i jest tworzony przez muzyków wybitnych. Żal tylko, że poszli w kierunku performance, nie licząc bowiem przerwy spektakl trwał niespełna dwie godziny, z czego faktycznym koncertem była najwyżej połowa. Niby więc było warto, ale niedosyt pozostał. Bardzo duży niedosyt.

 

Zdjęcia:

ArtRock.pl na Facebook.com
ArtRock.pl RSS
Picture theme from BloodStainedd with exclusive licence for ArtRock.pl
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.