ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
- 19.04 - Gdańsk
- 20.04 - Chorzów
- 26.04 - Ostrów Wielkopolski
- 27.04 - Wrocław
- 28.04 - Poznań
- 04.05 - Lublin
- 10.05 - Łódź
- 11.05 - Warszawa
- 17.05 - Gorzów
- 18.05 - Szczecin
- 19.05 - Bydgoszcz
- 20.04 - Bielsko Biała
- 21.04 - Radom
- 22.04 - Kielce
- 20.04 - Lipno
- 20.04 - Gomunice
- 25.04 - Bielsko-Biała
- 20.04 - Sosnowiec
- 24.04 - Warszawa
- 25.04 - Kraków
- 25.04 - Poznań
- 26.04 - Szczecin
- 27.04 - Koszalin
- 28.04 - Gdynia
- 10.05 - Piekary Śląskie
- 11.05 - Kraków
- 12.05 - Lublin
- 26.04 - GDAŃSK
- 07.05 - Chorzów
- 08.05 - Siemianowice Śląskie
- 09.05 - Siemianowice Śląskie
- 17.05 - Wrocław
- 19.05 - Katowice
- 20.05 - Ostrava
- 21.05 - Warszawa
- 22.05 - Kraków
- 25.05 - Łódź
- 25.05 - Zabrze
- 26.05 - Zabrze
- 13.07 - Katowice
 

wywiady

02.08.2014

„Marketing i promocja mogą Ci pomóc, ale nie stworzą tego co najważniejsze. Zawsze na końcu jest muzyka.” – wywiad z Finem Greenallem (Fink)

„Marketing i promocja mogą Ci pomóc, ale nie stworzą tego co najważniejsze. Zawsze na końcu jest muzyka.” – wywiad z Finem Greenallem (Fink)

Fink jest jedną z czołowych postaci najważniejszej wytwórni niezależnej – Ninja Tune. Rozpoczynał karierę jako DJ, aby w 2006 roku porzucić świat muzyki elektronicznej na rzecz brzmień akustycznych, pełnych subtelnych dźwięków i emocji. Niedawno ukazała się jego piąta płyta zatytułowana Hard Believer, którą muzyk będzie promował na koncercie w warszawskiej Stodole 14.11.2014. Z tej okazji porozmawialiśmy o muzycznych wyborach, relacjach międzyludzkich we współczesnym świecie i … Amy Winehouse.

 

Konrad Siwiński [Artrock.pl]: Cześć Fin. Gratulacje z okazji wydania najnowszego albumu Hard Believer. Naprawdę świetna płyta, która jest jednak nieco inna od Twoich poprzednich dzieł. Więcej na niej elektroniki, jest nieco bardziej mroczna, bardziej eksperymentalna. Dlaczego zdecydowaliście się na taką zmianę swojego brzmienia?

Fin Greenall [Fink]: Dzięki za ciepłe słowa. Tak, masz rację, Hard Believer brzmi inaczej niż Perfect Darkness. Zmieniliśmy swoje brzmienie, bo chcemy, żeby każda nasza płyta była nieco inna niż poprzedniczka. Nasz gust się zmienia, mamy różne doświadczenie, a świat też nie stoi w miejscu. Inspirują nas różne rzeczy. Perfect Darkness było dziełem bardzo akustycznym, nawet bardziej niż chcieliśmy. Kolejna płyta powstała po długiej trasie koncertowej, pełnej nowych doświadczeń i przyjaźni. Chcieliśmy też, żeby od początku brzmiała inaczej, więc pozwalaliśmy sobie na większe „szaleństwo”. Tworzenie to długi proces, a niektóre utwory nie przypominają w ogóle swoich pierwszych wersji. Wiele z nichjest dłuższych, są bogatsze, a my w międzyczasie nabraliśmy więcej pewności siebie. Z tego co wiem, reakcja na Hard Believer jest do tej pory bardzo pozytywna, więc nasz eksperyment się chyba udał. Przynajmniej mi i fanom się podoba. A tak na marginesie, to gdybyśmy za każdym razem tworzyli taką samą muzykę to bym się chyba zanudził na śmierć (śmiech). Próbujemy więc tworzyć oryginalne, nowe brzmienia, które zaskoczą także nas.

KS: Dlaczego po raz kolejny wybraliście studio w Hollywood? Czemu nie zdecydowaliście się na Londyn, albo inny europejski kraj, w których bywasz dużo częściej?

FG: Kochamy Los Angeles, bo możemy tam się całkowicie odciąć od Europy, którą żyjemy na co dzień. Wiesz, sprawdzam maile od rodziny i znajomych rano, a potem spokojnie pracuję, bo wiem, że nikt nie będzie mi przeszkadzał. W czasie, gdy my w Stanach komponujemy, normalni ludzie w Europie śpią. Można w 100% skupić się na tworzeniu muzyki. Poza tym przygotowaliśmy tam poprzednią płytę i mieliśmy bardzo dobre doświadczenia, a do tego nasz producent, Billy Bush, tam mieszka i ma cały potrzebny do nagrywania sprzęt. Nie było sensu zapraszać go do Europy i szukać lepszego miejsca. A poza tym w Los Angeles są świetne studia, gdzie nagrywanie nie jest męczące, a wręcz można powiedzieć, że tworzenie jest tam muzyczną podróżą. Każde miasto ma też inną muzyczną historię. Gdybym chciał nagrywać dance to skierowałbym się do Berlina lub Paryża. A do nagrywania rocka lub folku najlepsze jest zdecydowanie Los Angeles.

KS: Zazwyczaj pracujesz w trio, a tu nagle między nagrywaniem Perfect Darkness i Hard Believer tworzysz album Fink Meets The Royal Concertgebouw Orchestra, gdzie towarzyszy Wam cała orkiestra. Jak do tego doszło?

FG: (śmiech) No tak, z trio przeszliśmy na setkę i trio. Ale to było wspaniałe doświadczenie, nasz dyrygent był doskonały. Wzięliśmy naszą muzykę, wspólne doświadczenia i głównie on stworzył coś wielkiego. Dla nas to było to coś niesamowitego, ponieważ praca z orkiestrą to zupełnie inna bajka, niż to co robimy zwykle. Nasza muzyka to głównie jamowanie, freestyle, improwizacja - ciągle szukamy czegoś nowego i nie lubimy korzystać z gotowych schematów. W orkiestrze nie ma na to miejsca. Musisz grać to, co zostało z góry przygotowane, a każdy najmniejszy nawet błąd jest zauważalny. Dla mnie to było niezwykle trudne, tak tylko grać, zawsze to samo. A do tego ta koszmarna logistyka…. Normalnie jak jesteśmy w trasie to my i cały ekwipunek to jeden autobus, a tu nagle upchnięcie tych wszystkich ludzi wymagało, aż pięciu autokarów. Ale nie narzekam, ponieważ dźwięk był epicki. Brzmienie orkiestry to coś wielkiego, czego nie da się opisać. Jest on jednocześnie tak potężny, a zarazem tak cichy i delikatny. Ogromna skala możliwości.

KS: W nawiązaniu do Twoich doświadczeń nie można nie wspomnieć, że zanim zostałeś songwriterem dość często grywałeś w londyńskich klubach jako DJ. W jaki sposób łączy się elektroniczna muzyka taneczna ze spokojnym brzmieniem, które serwujesz fanom obecnie?

FG: Hm. Jedynym elementem, który przychodzi mi do głowy to fakt, że obydwa te gatunki nie należą do najbardziej skomplikowanych. Wiesz, kocham muzykę, którą obecnie robię, ale wciąż też jestem wielkim fanem muzyki elektronicznej. Chyba nawet większym niż w czasach, gdy z niej żyłem. Wydaje mi się, że doceniam ją zdecydowanie bardziej niż większość artystycznego świata, do którego należę. Jednak więcej jest między tymi gatunkami różnic. Muzyka taneczna to moda chwilowa. Ciągle musisz tworzyć coś nowego, samplować i miksować. W muzyce akustycznej jest zupełnie inaczej, bo tworząc ją zdajesz sobie sprawę, że możesz napisać piosenkę, której ludzie będą słuchać i za 50 lat. Cieszę się, że bezboleśnie udało mi się przejść z jednego gatunku do drugiego. Dzięki temu wciąż czerpię radość z robienia muzyki.

KS: W tekstach bardzo często nawiązujesz do relacji między ludźmi. Jak oceniasz „zdigitalizowaną erę”, w której obecnie żyjemy? Pomaga ludziom, czy raczej coś w nas niszczy?

FG: O, ciekawe pytanie. Z jednej strony internet sprawił, że ludzie są bliżej siebie, a z drugiej kontaktu bezpośredniego kontaktu jest dużo mniej. Taki paradoks. Możesz zobaczyć co robią twoi znajomi, jakie są ich dzieci. Wystarczy tylko, że się zalogujesz na Facebooku. Nie musisz do nich iść, witać się i spędzać razem dużo czasu. Z drugiej strony stajemy się bardziej towarzyscy, co przybliża nas do Amerykanów, którzy zawsze byli w moim odczuciu bardziej otwarci. Internet pomaga też, jeśli jesteś outsiderem. Wyobraź sobie, że żyjesz w małym mieście i jesteś drobną punkówą. Nikt Cię nie lubi, a jedynie mała część społeczeństwa akceptuje. Dzięki internetowi bardzo łatwo możesz znaleźć ludzi myślących tak jak ty i już nie będziesz taki samotny. Podróżując po całym świecie, od Australii, przez Indie, czy Afrykę spotykam ludzi, którzy słuchają podobnej muzyki, a czasami sięgają nawet po moją twórczość. Dzięki Youtubowi, czy Spotify mogę do nich z moim brzmieniem trafić. Internet jest zarówno dobry, jak i zły, ale chyba pozytywy są ważniejsze. Wiele zmieniło się w relacjach między ludźmi, ale po prostu musisz być bardziej społeczny w dzisiejszych czasach. Wiesz, w końcu skądś się wzięła nazwa „media społecznościowe”… Ja niestety takim typem nie jestem, więc mnie trochę te media wkurzają, ale co zrobić. Z drugiej strony fajnie czasem podejrzeć znajomych, bo naprawdę rzadko ich widuję.

KS: Będąc w temacie Internetu nie mogę zapytać Ciebie o kwestie okołomuzyczne. Fani muzyki częściej ściągają ją za darmo, niż kupują. Wytwórnie walczą o to, aby nie utracić zysków, a gdzieś między tym wszystkim jest artysta, który chce na swojej muzyce zarobić. Jakie są Twoje odczucia związane ze współczesnym rynkiem muzycznym?

FG: Najważniejsze, że muzyka, którą tworzę jest szczera. Wytwórnia, z którą działam też jest bardzo szczera. Wszyscy uważamy, że jak robisz świetną muzykę to będziesz milionerem. Jak twoja muzyka jest dobra, to dasz sobie radę, a jak tworzysz niesłuchalne gówno to zostaniesz z niczym. Marketing i promocja mogą Ci pomóc, ale nie stworzą tego co najważniejsze. Zawsze na końcu jest muzyka. Weźmy taką Lady Gagę. Wydaje się, że to głównie kostiumy, trasy koncertowe, skandale, ale gdyby nie tworzyła dobrej muzyki nie miałaby szansy na taki sukces i wciąż byłaby nieznaną dziewczyną z Kalifornii. Jeśli nagrasz świetny album, to niezależnie od promocji wszyscy się o nim dowiedzą. Bon Iver nagrał taką właśnie płytę i po sześciu miesiącach każdy o niej słyszał. Bez specjalnej promocji. W ogóle to uważam, że najlepszą formą marketingu jest marketing szeptany. Ludzie mówią o Twojej muzyce sobie nawzajem, a Ciebie nic to nie kosztuje. Żeby tak jednak było musisz po prostu nagrać kawał świetnej muzyki.

KS: W trakcie swojej kariery współpracowałeś z wieloma artystami z różnych muzycznych środowisk. Kto z nich był dla Ciebie najważniejszy?

FG: Zdecydowanie Amy Winehouse. Jej głos jest niesamowity, a do tego udowodniła mi, że w muzyce jest wszystko możliwe. Ona była, a dla mnie wciąż jest, naturalnym talentem. Pracowałem z wieloma muzykami, każdy był inny. Na przykład John Legend inspirował swoim nieco popowo-soulowym klimatem, ale świat Amy Winehouse był jej domem. To największy głos naszej generacji, a jej twórczość jest niedościgniona.

KS: Fin, czy do Ciebie odnosi się tytuł najnowszego albumu – Hard Believer (w wolnym tłumaczeniu „trudnowierny”, czyli osoba, która potrzebuje wielu dowodów, aby w coś uwierzyć – przyp.red.) ?

FG: Kiedyś potrzebowałem dowodu na wszystko, obecnie już nie. Dzisiaj jeżeli mam w coś uwierzyć, muszę to poczuć. Hard Believer było związane z tym, że w ciągu ostatnich lat powtarzałem sobie w wielu sytuacjach „dasz radę!”, „dasz radę!”. Tytuł albumu to trochę podziękowania dla mnie samego. Dałem radę, bo uwierzyłem w siebie. Odkryłem, że jeśli chcesz coś osiągnąć to wszystko jest w twoich rękach.

KS: Ostatnie pytanie. W listopadzie zagrasz w Warszawie. Dlaczego mamy przyjść na Twój koncert?

FG: Muszę najpierw wspomnieć o ostatnim naszym koncercie w Warszawie. Zepsuł nam się wtedy autobus i musieliśmy do Warszawy lecieć samolotem, biorąc ze sobą tylko po jednym instrumencie. Tym razem mamy nadzieję, że wszystko będzie jak trzeba – światła, instrumenty, drugi gitarzysta. Zagramy utwory z nowego albumu, trochę przearanżowanych staroci. W sumie to mniej ważne. Macie przyjść na koncert, bo będzie dużo muzyki. Nie beaty, efekty, czy inne cuda. Sama muzyka. Szczera i prawdziwa.

KS: Dzięki za rozmowę i do zobaczenia na koncercie.

FG: Dzięki!

 
ArtRock.pl na Facebook.com
ArtRock.pl RSS
Picture theme from Riiva with exclusive licence for ArtRock.pl
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.