ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
- 28.03 - Warszawa
- 05.04 - Katowice
- 06.04 - Łódź
- 06.04 - Gdynia
- 11.04 - KRAKÓW
- 12.04 - ŁÓDŹ
- 26.04 - GDAŃSK
- 12.04 - Kraków
- 13.04 - Ostrowiec Świętokrzyski
- 19.04 - Gdańsk
- 20.04 - Chorzów
- 26.04 - Ostrów Wielkopolski
- 27.04 - Wrocław
- 28.04 - Poznań
- 04.05 - Lublin
- 12.04 - Olsztyn
- 13.04 - Bydgoszcz
- 12.04 - Kraków
- 20.04 - Bielsko Biała
- 21.04 - Radom
- 22.04 - Kielce
- 13.04 - Warszawa
- 14.04 - Białystok
- 25.04 - Poznań
- 26.04 - Szczecin
- 27.04 - Koszalin
- 28.04 - Gdynia
- 14.04 - Warszawa
- 16.04 - Gdańsk
- 17.04 - Kraków
- 14.04 - Radzionków
- 20.04 - Gomunice
- 25.04 - Bielsko-Biała
- 18.04 - Rzeszów
- 20.04 - Lipno
- 24.04 - Warszawa
- 25.04 - Kraków
- 07.05 - Chorzów
- 08.05 - Siemianowice Śląskie
- 09.05 - Siemianowice Śląskie
 

wywiady

16.11.2008

"Musi być jakiś magiczny impuls z wewnątrz twojego ciała, który przechodzi poprzez palce na struny" - rozmowa ze STEVEM ROTHERYM, gitarzystą Marillion

30.09.2008, Hotel Mercure, Warszawa

ArtRock: Witaj Steve! Jak się czujesz po wczorajszym koncercie Los Trios Marillos?

 

Steve Rothery: Witaj! Czuję się znakomicie, zagraliśmy dla fantastycznej publiczności. Mieliśmy co prawda trochę problemów technicznych, takich jak to, że Steve [Hogarth – kk] i technicy nie zdążyli na samolot. [śmiech] Wszystko przygotowaliśmy w dzikim pośpiechu, część siłą rzeczy była mocna improwizowana. Udawaliśmy, że wiemy, co robimy, choć momentami było inaczej. Ale mimo tych przeciwności czuję, że zagraliśmy dobry koncert.

Jest coś niezwykłego w tych koncertach akustycznych naszego tria. Chociaż nie możemy posłużyć się całym bogactwem inwentarza, nie mamy pełni swojej mocy, podoba mi się wyjątkowa prostota takiego wydarzenia. W inny sposób musimy nadawać naszej muzyce wyrazu. Mniejsze instrumentarium pozwala Ci zachowywać się bardziej spontanicznie na scenie. Dopiero wtedy udowadniasz, co jesteś wart.

 

AR: Dlaczego nie zagraliście niczego z nowego albumu?

 

SR: Chcieliśmy zagrać, ale z powodu problemów, o których już wspomniałem, nie zdążyliśmy przeprowadzić próby dźwięku. Obawiam się, że gdybyśmy zagrali całkowicie nowy utwór bez przygotowania, efekt mógłby nie być najlepszy.

 

AR: Byłem dzisiaj na odsłuchu Waszego nowego albumu. Bardzo mi się spodobał, jednocześnie wydał mi się jakiś „niemarillionowy”. Czy zgodzisz się, że jest znacznie różny od waszych poprzednich nagrań?

 

SR: Każdy nowy album równa się nowe podejście. W przypadku „Happiness is the Road” najważniejszą nowością jest technologia. Tym razem nagrywaliśmy nasze improwizowane sesje z użyciem profesjonalnego systemu rejestracji dźwięku. Chwytaliśmy momenty piękna w ich najczystszej postaci. Dzięki nowej technice nie potrzebowaliśmy spędzać tygodni nad odtwarzaniem ulotnych motywów, które udało nam się uchwycić podczas spontanicznej gry. Chociaż korzystaliśmy z pierwotnych pomysłów, to poddawaliśmy je obróbce.

 

AR: Jaki jest główny przekaz „Happiness is the Road”? Czy tytułowa droga odzwierciedla sposób w jaki nagrywaliście album, tę przygodę?

 

SR: Nowy album to dwie zupełnie różne płyty. Pierwsza to w sporym stopniu opowiadanie biograficzne Steve'a [Hogartha – kk]. Na drugą natomiast składa się kolekcja różnych, niepowiązanych ze sobą piosenek. Utwory z drugiego krążka są dziełem bardziej indywidualnym każdego z nas. Chociaż podejście do muzyki na obu jest klasyczno-marillionowskie, staraliśmy się je zróżnicować. Dlatego ciężko mi powiedzieć w kilku słowach, o czym opowiada nasza nowa muzyka. Sprawdźcie sami.

 

AR: Sporo tutaj elementów orkiestrowych...

 

SR: Na poprzednich albumach też tego próbowaliśmy, ale jak widać, nie do końca skutecznie. Nasze orkiestracje dzisiaj zdecydowanie się rozwinęły w stosunku do tego, co pojawiło się chociażby na „Somewhere to Elsewhere”.

 

AR: Kogo należy pochwalić za napisanie największej części muzyki?

 

SR: Tak, jak mówiłem, większość muzyki powstała z jamu. Chwytaliśmy magiczne momenty. Reszta również należy do nas wszystkich. Czasem wszystko powstało dzięki jakiemuś motywowi pianina, innym razem gitary, a jeszcze innym – tradycyjnie – dzięki Steve'owi [Hogarthowi – kk]. Dlatego pisaniem muzyki nazwałbym wszystko to, co wydarzyło się w pokoju, gdzie razem graliśmy.

 

AR: Zastanawia mnie cały czas tytuł nowego albumu. Kiedy dzisiaj go słuchałem, wydawał mi się raczej smutny, nostalgiczny. Z drugiej strony mówi o szczęściu. Czy tytuł miał być przewrotny?

 

SR: Można rozumieć go na różne sposoby. Droga może symbolizować moment, kiedy jesteśmy w trasie; kiedy wiedziemy cygańskie, nomadyczne życie. To właśnie uznajemy za szczęście, kiedy doświadczamy nowych wrażeń, spotykamy się z nową odpowiedzią na naszą pracę. Wtedy muzyk czuje się znakomicie, ma przeświadczenie, że robi coś wyjątkowego, czego nikt inny na świecie nie potrafi. Szczęście to również życie chwilą, nie zastanawianie się nad przyszłością. Nie musimy już do niczego dążyć, nie mamy jednego celu, interesuje nas sama podróż – i chyba to nas tak cieszy.

 

AR: Czyli główna myśl jest optymistyczna?

 

SR: Zdecydowanie tak. Mówimy, żeby nie martwić się tym, co może nastąpić.

 

AR: To teraz jako fan dam ci pewien feedback w związku z nową płytą. Niektóre z nowych utworów aż same proszą się o wizualizacje. Chociażby takie małe cudeńko, jak „Liquidity”. Słuchając tego, wyraźnie widzę wodę przelewającą się z małych dzbanów do wielkich. Szykujecie jakieś klipy do nowej muzyki?

 

SR: Rzeczywiście, teledyski są w przygotowaniu. Będziemy korzystać z nich podczas występów na żywo w trakcie trasy promującej album. A co do „Liquidity” to koniecznie musimy grać więcej instrumentalnych utworów. To całkiem przyjemne, kiedy Steve [Hogarth – kk] się na chwilę zamknie. [śmiech]

 

AR: Jak już mówimy o filmach, to przeczytałem, że jesteś fanem polskiej kinematografii.

 

SR: Wspaniałe dzieła należą nie tylko do polskiej, ale całej europejskiej kinematografii. Europa charakteryzuje się bogatą kulturą. Uważam europejskie filmy za dobre antidotum dla zdegradowanego do zaspokajania najniższych potrzeb kina hollywoodzkiego. Reżyserzy europejscy potrafią stworzyć obraz bliższy przeciętnemu człowiekowi, więcej o nim mówiący, ambitniejszy i tym samym bardziej satysfakcjonujący. Te polskie filmy, które znam, czyli chociażby dzieła Kieślowskiego, odpowiadają tak rozumianym standardom kina europejskiego.

 

AR: Chciałbym jeszcze powrócić do nowego albumu. Wszędzie na świecie można tylko zamówić go w internecie lub bezpośrednio ściągnąć wszystkie utwory w wersji mp3 z waszej strony. Dlaczego zdecydowaliście się wypuścić fizyczną płytę tylko do polskich sklepów?

 

SR: Przede wszystkim postawiliśmy na elektroniczną wersję tego albumu. Kiedy wydajesz nową płytę, mija sześć tygodni i wszyscy ją mają poprzez system udostępniania plików. To fakt i nic się nie da z tym zrobić. Skoro żyjemy w tak sprytnych czasach, chcemy im jakoś sprytem dorównać. Jeżeli ktoś zdecyduje się legalnie ściągnąć album za niewielkie pieniądze, w dobrej jakości, będziemy mogli od czasu do czasu wyskoczyć mu na komputerze w postaci małego okienka i powiedzieć: „Witaj, jesteśmy zespół Marillion! Mamy nadzieję, że podoba ci się nasz nowy album, zapraszamy na nasz występ.” 95% słuchaczy ściąga dzisiaj muzykę za darmo. Tylko 5% wszystkich tych, którzy posłuchają naszego albumu, zapłacą za niego. Dzięki dystrybucji internetowej zdobędziemy dane tych ludzi, będziemy wiedzieli, gdzie mieszkają – może warto będzie wybrać się tam na koncert? Będziemy mogli napisać im o trasach, nowych wydawnictwa spod znaku Marillion i wiele innych. Myślę, że to właśnie będą ludzie, których to zainteresuje.

Wypuszczanie fizycznych kopii powoduje frustracje związane z firmą wydawniczą. Oni zawsze doprowadzają cię do wściekłości. W Polsce mamy doskonały układ z wydawcą, a więc problem frustracji odpada. Poza tym wierzymy, że polscy fani lepiej, niż inni rozumieją nasza muzykę i doceniają ją właśnie poprzez zakup płyty. Polska jest krajem, gdzie możemy liczyć chyba na największe wsparcie ze strony publiczności. Nawet jeżeli fani podejdą nieufnie do albumu i ściągną go z internetu, to jeżeli im się spodoba, mogą później kupić płytę w sklepie. Wierzę, że tak właśnie robią.

 

AR: Czy uważasz, że fizyczna płyta przechodzi właśnie do lamusa?

 

SR: Definitywnie! Żyjemy w ostatnich dniach jej konwulsyjnych podrygów. Starsze pokolenie cały czas potrzebuje symbolu posiadania czegoś, jakim jest płyta. Społeczeństwo zinformatyzowane z drugiej strony widzi plastikowy krążek, jak złodzieja miejsca i zbieracza kurzu. Podobnie rzecz się ma z telewizją, która przestaje mieć takie znaczenie, jak kiedyś. Parę lat temu MTV było jednym z najpopularniejszych mediów. Dzisiaj ludzie wolą włączyć youtube'a, żeby posłuchać muzyki, obejrzeć teledysk czy pośmiać się ze śmiesznego zdarzenia zarejestrowanego obiektywem kamery.

Jesteśmy elementami kultury doraźnej, kultury na zawołanie. Dla artysty oznacza to, że jego dzieło będzie trwać jeszcze krócej, niż kiedyś. Sztuka jest szybciej konsumowana i niestety szybciej wydalana.

 

AR: Rozmawiałem niedawno z Nickiem Barrettem. Powiedział mi, że sprzedaż płyt to dla nich walka o utrzymanie. Czy z wami jest podobnie?

 

SR: Podejrzewam, że 80% naszych fanów zarabia lepsze pieniądze od nas. Niemniej jednak stać nas na przyjemne, wygodne życie.

Jesteśmy oczywiście bardzo zależni od fanów kupujących płyty. Polegamy na grupie dwudziestu, dwudziestu pięciu tysięcy osób, które w nas wierzą i doceniają nasz wysiłek poprzez kupno krążka. Nagranie ostatniej płyty trwało krótko, ale należy pamiętać, że przez to półtora roku musieliśmy za coś jeść, z czegoś płacić rachunki. Nie mam już złudzeń, że będziemy kiedyś bogaci dzięki naszej muzyce. Mnie wystarczy ta wolność, że możesz nagrywać, co chcesz. Sukces kolejnej płyty i jej przychylny odbiór nie decyduje o tym, czy będę mógł dalej grać. I to mnie w zupełności satysfakcjonuje.

 

AR: Jestem ciekawy Twojego solowego projektu – The Wishing Tree. Planujesz podobno wydać drugi album?

 

SR: Przygotowuję go już od pięciu lat. Trochę to trwa, dlatego że robię to w studiu u siebie w domu, a nie często tam bywam. Moje życie zawodowe jest raczej bardzo intensywne i pochłania wiele mojego czasu. Z drugiej strony, fakt, że przygotowywałem album kilka lat, może sprawić, że będę bardziej z niego dumny.

 

AR: W muzyce osiągnąłeś naprawdę wiele. Dlaczego komuś o takiej renomie, tylu sukcesach chce się jeszcze działać na nowych frontach? Czy ktoś taki, jak ty może jeszcze czuć się niespełniony?

 

SR: To zależy. Często solowe projekty rozwijają moje pomysły, dla których nie znalazło się miejsce w ramach Marillion. Czasem siedzę w domu, coś sobie brzdękam i nagle odkrywam, że chcę stworzyć z tego utwór. Solowy projekt daje mi jeszcze większe poczucie wolności, cokolwiek nawinie mi się pod palec mogę rozbudować do rozmiarów poważnej muzyki.

 

AR: Czy The Wishing Tree zaliczyłbyś do muzyki folkowej?

 

SR: W gruncie rzeczy ta muzyka zawiera w sobie masę różnych gatunków. Poskładałem ją z tych gatunków, które najbardziej kocham, jak chociażby tradycyjna muzyka angielska. The Wishing Tree wyrasta bardziej z korzeni muzyki mojego dzieciństwa, młodzieńczości, dorosłości, niż z takich gatunków, jak jazz, muzyka klasyczna czy inne. Jeżeli wrócisz do Market Square Heros, usłyszysz tam również wiele odwołań folkowych. W czasie istnienia Marillion te wątki przewijały się nieustannie przez naszą dyskografię.

 

AR: Słuchasz Kate Bush, Tori Amos czy Joni Mitchell?

 

SR: Oczywiście. Poza tym słucham też Damiena Rice'a, Yes – tak ogromnego emocjonalnego nasycenia nie znajdziesz chyba nigdzie. I do tego masz to w połączeniu z cudowną prostotą - wspaniałe! Z folkowych inspiracji, to bardzo interesuje mnie też niepowtarzalny styl Sigur Ros.

 

AR: Jak zareagowałeś na tegoroczne bardzo smutne wydarzenie w świecie muzycznym, śmierć Ricka Wrighta?

 

SR: To bardzo smutne. Jak wielu, uważałem go za jednego z najlepszych klawiszowców wszech czasów. Zawsze fascynowali mnie tacy artyści, którzy potrafili wspaniałą technikę pogodzić z prostotą, subtelnością, urzekającą melodycznością. Nigdy nie przypadało mi do gustu efekciarstwo pokroju Ricka Wakemana. Jest mi naprawdę bardzo przykro z powodu śmierci Wrighta.

 

AR: Słuchałeś może jego najlepszą płytę „Broken China”? Moim zdaniem to album wszech czasów, jestem ciekawy, czy podzielasz mój zachwyt?

 

SR: Słuchałem tego, ale bardzo dawno. Nie pamiętam, żeby w owym czasie tak mnie to zachwyciło. Prawdopodobnie powinienem przewaluować ten pogląd. A może po prostu Rick operował na innym poziomie wrażliwości, niż ja? Arcydzieła moim zdaniem nie można wyjąć z kontekstu i obiektywnie się nim zachwycać. Weźmy chociażby Steve'a Howe'a (który wiem, że jest dobrym muzykiem) – mnie na przykład w ogóle nie porusza jego twórczość. Do prawdziwego zachwytu potrzeba wspólnego poziomu wrażliwości.

 

AR: To teraz będę trochę złośliwy. Mówisz o umiłowaniu do prostoty, a wystarczy spojrzeć na listę muzycznych sprzętów, jakimi się posługujesz, żeby w to zwątpić.

 

SR: To świetna uwaga, ale chyba potrafię się wytłumaczyć. Jestem po prostu technologicznym maniakiem. Lubię te nowe sprzęty odkrywać, jest to dla mnie pewnego rodzaju inspiracja twórcza. Poza tym, że sprzęty udoskonalają moją muzykę, rozszerzają moją paletę barw, to przede wszystkim sprawiają mi niewiarygodną frajdę, której nie mogę sobie odmówić. Czasem technologia służy o dziwo graniu najprostszych, czystych dźwięków.

 

AR: Ostatnie pytanie. Z jakich momentów w twoim dorobku muzycznym jesteś szczególnie dumny? Czy jest to solo z utworu „Easter”, uznane przez niektórych za solówkę wszech czasów?

 

SR: Rzeczywiście tamto solo jest jednym z momentów mojej największej dumy. Oprócz niego bardzo cieszy mnie partia solowa na końcu płyty „This Strange Engine”. „The Great Escape” to kolejny powód do dumy.

Takie momenty powstają tylko, kiedy dajesz się ponieść emocjom, odchodzisz od zaplanowanej ścieżki i improwizujesz. Musi być jakiś magiczny impuls z wewnątrz twojego ciała, który przechodzi poprzez palce na struny. Później tego słuchasz, analizujesz i próbujesz odtworzyć, ale za chiny ci się to nie udaje. Często zastanawiam się, jak to czy owo zrobiłem i nie mogę znaleźć odpowiedzi. Dlatego większości moich najlepszych momentów nikt oprócz mnie nie słyszał. Gdybyście wiedzieli, co to były za momenty...

 

[rozmawiał: Krzysztof Krakowski]

 

 
ArtRock.pl na Facebook.com
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.