Formacja maybeshewill znajduje się w trakcie swojej ostatniej trasy koncertowej, po której zespół zawiesza działalność. W Polsce zagrają dwukrotnie, 17 i 18 marca odpowiednio w Warszawie i we Wrocławiu. Zatem nadarzyła się ostatnia okazja, żeby muzykom zespołu zadać kilka pytań.
[Kamil Dróżdż]: Minialbum Japanese Spy Transcript został wydany niemal 10 lat temu. Jak czujecie się po tych wszystkich latach na scenie?
[Maybeshewill]: Wydaje mi się, że ta płyta wcale nie straciła na wartości. To zabawne wracać myślami do tych nagrań i przypominać sobie jaki etap w naszym życiu ją kształtował. Można ją traktować jak muzyczny prototyp Maybeshewill, zespołu złożonego z ludzi, którzy nie oczekują, że ktoś kiedykolwiek będzie słuchał ich muzyki czy pamiętał zespół przez lata. Da się w tej muzyce usłyszeć też naiwność. Tak sądzę.
[KD]: Jakie są wasze inspiracje do tworzenia muzyki? Czy pochodzą bardziej ze świata zewnętrznego czy wewnętrznego?
[MSW]: Z obu tych miejsc, chociaż w zasadzie nie wiem, o co pytasz! (śmiech). Na naszą muzykę wpływa wiele czynników, miejsc – zarówno tych muzycznych i związanych z otoczeniem, okolicznościami i doświadczeniami.
[KD]: Jak wygląda wasz proces twórczy?
[MSW]: Ten proces zmienia się w zależności od konkretnego utworu – czasami jeden z nas przynosi w pełni ukształtowany pomysł, który rozbieramy na czynniki pierwsze i wspólnie składamy w całość podczas próby, a czasami istnieje tylko zarys kompozycji, nad którą wspólnie pracujemy od podstaw.
[KD]: Przyzwyczailiście swoich słuchaczy do wykorzystywania sampli filmowych w swojej muzyce, zresztą to jeden z moich ulubionych etapów w waszym dorobku, dlatego zastanawiam się, jakie filmy lubicie?
[MSW]: Odpowiedź na to pytanie zmienia się w zależności od tego, którego z nas spytasz, w którym momencie i w jakich okolicznościach. Filmy i popkultura miały zawsze duży wpływ na nasze poczynania.
[KD]: Gdyby emocje miały kolory, jakiego koloru byłaby wasza muzyka?
[MSW]: To z pewnością zależy od danej płyty. W tym momencie… jasnoniebieska.
[KD]: Wciąż zachwycam się waszą ostatnią płytą, jest naprawdę świetna. Jak opisałbyś ten album jednym zdaniem?
[MSW]: Naturalny rozwój pięciu składowych Maybeshewill.
[KD]: Tego roku Maybeshewill zawiesza swoją działalność. Co doprowadziło was do takiej decyzji? Czy jest to decyzja ostateczna i nieodwracalna?
[MSW]: Każdy z nas znalazł się w różnych miejscach w naszych życiach i ma różne priorytety. Dla części z nas zaangażowanie się w pracę zespołu, dzielenie się czasem i energią, której to wymaga, jest w tym momencie zbyt dużym poświęceniem. Nigdy nie mówimy nigdy, ale w tej chwili musimy traktować to jako decyzję nieodwracalną.
[KD]: Jesteście w środku swojej ostatniej trasy. Zakładam, że macie masę świetnych wspomnień związanych z graniem koncertów, ale które z nich jest najbardziej kuriozalne?
[MSW]: Masz rację, jest ich naprawdę dużo. Moim ulubionym jest kiedy Jamie spadł ze sceny podczas koncertu w Polsce. Pierwszą rzeczą, którą wtedy zrobiłem to zdjęcie na pamiątkę.
[KD]: Kilka miesięcy temu zrezygnowałem z prowadzenia audycji radiowej. Był to wyraz mojej fascynacji muzyką, ale niestety nie była to moja pełnoetatowa praca. Wiem, co w tej chwili przeżywacie zawieszając swoją działalność. Czy po tych wszystkich latach wyrzeczeń – łączenia pracy z tworzeniem muzyki i życiem osobistym - uważacie, że było warto?
[MSW]: Zdecydowanie! Niczego nie żałuję. Dla części z nas tworzenie tego projektu nałożyło się na całe dorosłe życie. Zdarzały się trudne momenty, ale jednak większość tego czasu było najbardziej podniosłym, zabawnym, ciepłym i niesamowitym doświadczeniem, którego nie zamieniłbym na nic innego.
[KD]: Wyobraźmy sobie, że jest 16 kwietnia. Co robisz dalej? (15 kwietnia w Londynie odbędzie się ostatni koncert zespołu – przyp. Red.)
[MSW]: Mam nadzieję, że będziemy odsypiać gigantycznego kaca.
[KD]: Czy wasze życie po Maybeshewill będzie zawierało muzykę? W jakiej formie?
[MSW]: Z pewnością. Nie potrafię sobie wyobrazić, że któryś z nas rozstanie się z muzyką na stałe. Te muzyczne kontakty mogą przybierać różne formy, raczej na scenie niż przed nią, z tą różnicą, że teraz będzie mowa o pięciu muzykach szukających swojej drogi na własną rękę.