ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Los Colognes  ─ The Wave w serwisie ArtRock.pl

Los Colognes — The Wave

 
wydawnictwo: Big Deal Media 2017
 
1. Sneakin’ Breadcrumbs (4:40)
2. Flying Apart (4:53)
3. Unspoken (3:38)
4. Molly B Good (4:30)
5. Forever in Between (4:05)
6. The White Whale (4:09)
7. Man Over Bored (5:26)
8. Hope Not Too Long (4:20)
9. A-OK (3:50)
10. Can You Remember? (3:24)
 
Całkowity czas: 43:15
skład:
Jay Rutheford – vocals, lead guitar, electric guitar
Zachi Setchfield – electric guitar
Gordon Persh – bass
Micah Hulshner – keyboards
Chuck Foster – keyboards
Aaron Mortenson – drums
Melissa Mothes – background vocals
 
Brak ocen czytelników. Możesz być pierwszym!
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Brak głosów.
 
 
Recenzja nadesłana przez czytelnika.
Ocena: 7 Dobry, zasługujący na uwagę album.
12.04.2018
(Gość)

Los Colognes — The Wave

Historia Los Colognes rozpoczyna się pod koniec lat 90-tych, kiedy w liceum w północno-zachodniej dzielnicy Chicago doszło do spotkania Aarona Mortensona (perkusja) i Gordona Persha (bass). Wspólnymi siłami założyli szkolny zespół. W międzyczasie Jay Rutheford (który nie jest żadnym krewnym słynnego Mike’a Rutheforda z Genesis; czysta zbieżność nazwisk) chodził do innego liceum, zlokalizowanego w tej samej dzielnicy tego miasta. Owa trójka słyszała o sobie, ale nie miała okazji spotkać się... aż do czasu, kiedy na początku nowego millenium ich formacje zakończyły działalność. Było jasne, że wszystkich trzech połączyła wspólna pasja, jaką jest muzyka. Kolejne lata przyniosły przymusową zmianę planów: Jay zaczął studiować język, komunikację i dziennikarstwo. Realizację marzenia o kontynuowaniu wspólnego muzykowania panowie musieli odłożyć na później. Gdy w 2010 roku Jay Rutheford (gitara) i Aaron Mortenson zmienili miejsce zamieszkania na Nashville, ściągnęli również Gordona Persha, który wynajął dom na przeciwległym końcu ulicy wraz z klawiszowcem Micah Hulshnerem. Po dokooptowaniu kolejnych muzyków, Los Colognes nabrał ostatecznych kształtów.

Choć ich pierwsze dwie płyty zdradzają wpływy różnorakich stylów, to ich najnowszy, trzeci krążek o wymownym tytule „The Wave” (2017) stanowi bardzo spójną wypowiedź artystyczną, w której dominuje knopflerowsko brzmiąca gitara Rutheforda, przeplatana miękkimi pasażami syntezatorów z lat 80-tych, zakotwiczonych w niekiedy rozpędzonej, a czasami maszerującej w niespiesznym tempie sekcji rytmicznej. Pierwsze spotkanie z muzyką rzeczonej grupy nasuwa skojarzenie z Dire Straits, J.J. Cale’em, czy Fleetwood Mac (charakterystyczna barwa głosu Melissy Mothes przypomina tę, której właścicielką jest Stevie Nicks, jeden z filarów w/w zespołu). Wprawdzie sami artyści przyznają, że czerpią pomysły z dokonań tychże formacji, jednocześnie podkreślając swój zdrowy dystans do klasyki. Nawiązując do niej, Los Colognes znalazł swój własny, niepowtarzalny styl, w którym relaksujące linie gitary i instrumentów klawiszowych odpływają od siebie pomiędzy wersami piosenek, rozpoczynającymi się i kończącymi niekiedy czystym jazgotem (choćby w „Flying Apart”), czasami nastrojem zadumy i wytchnienia („Unspoken”, „Man Over Bored”). Mimo to zespół idealnie wyważył między oszczędnością przestrzeni w utworach, a właściwym zastosowaniem dostępnego instrumentarium, dzięki temu grupa uniknęła odczucia przeładowania. Co więcej, gitara Jaya Rutheforda w bardzo umiejętny sposób wyraża kryjące się w tekstach myśli i emocje. Zgrabnie zagrane figury lidera zespołu ozdabiają różnorodny materiał: od ballad począwszy (tu można wymienić choćby „Sneakin’ Breadcrumbs”, czy „Forever In Between”), poprzez taneczne popowe kawałki („Flying Apart”, „Can You Remember”), aż po … rock progresywny („Man Over Bored”). Nie inaczej jest z sekcją rytmiczną, której proste groovy ozdobione są smakowitymi wypełnieniami, jakich nie powstydziłby się legendarny Jeff Porcaro z grupy Toto (wspomniany „Flying Apart” czy też „Forever In Between”). Jego doskonałym uzupełniem jest basista, którego kołyszące partie nadają wigoru kompozycjom (choćby w promującym krążek „Unspoken”). Jeśli do tej smakowitej mieszanki dodamy ozdabiające zwiewne solówki keyboardów, czasami ustępujące miejsca gitarze Rutheforda, stanowiąc jedynie delikatne tło („A-OK”), otrzymujemy wyborne danie wzięte żywcem gdzieś z ubiegłych kilku dekad.

Pierwsze przesłuchanie krążka wzbudza wrażenie eteryczności i finezji wykonania poszczególnych ścieżek na omawianej płycie, nie obarczonej jednak widmem próby wskrzeszania przeszłości, ale sięgającej do najlepszych dokonań rocka lat 70 i 80-tych. Za to pojawia się wrażenie, jakby z lekkością fal morskich muzyka płynęła. Zespół sprawnie operuje nastrojami: od pink floydowskiego smutku i zadumy („Man Over Bored”) poprzez nadzieję („Can You Remember”), aż do radości („Molly B Good”).

Na uwagę zasługują również przemyślane teksty, które traktują tytułową falę jako filozoficzną metaforę życia. Znajdziemy tu refleksję nad umiejętnością utrzymywania relacji współczesnego człowieka poprzez zgrabne nawiązanie do biblijnego potopu („Flying Apart”). „Unspoken” to medytacja nad zdolnością jednostki do stanięcia w prawdzie o sobie samej w interakcji społecznej. Ponadto przyglądniemy się postawie traktowania drugiego człowieka jako wybawiciela od wszystkich naszych kłopotów („A-OK”). Wprawdzie wiele w tekstach prawdy pełnej goryczy, gdzieś między wierszami widzimy światełko, że nie jest tak źle z nami (choćby we wspomnianym „Flying Apart”, gdzie podmiot liryczny wyraźnie czuje nadzieję na happy end kłopotów w relacji). Zamykający krążek „Can You Remember” zawiera pocieszenie, że na końcu podróży na fali nie czeka na nas katastrofa, bowiem owa podróż przynosi wiedzę, która pozwala nam wciąż bezpiecznie nawigować na zmiennych wodach życia, z nową perspektywą w przyszłość. Zatem, można powiedzieć, że jest to krążek próbujący odpowiedzieć na pytanie, jaka jest kondycja psychiczna współczesnego czlowieka. Mimo, iż często on upada pod wpływem własnych ułomności („Tylko słabość zaczyna się od rysy” – wystarczy zacytować słowa z „Unspoken”), jednocześnie zespół daje receptę na te dolegliwości. Jest nią miłość („Tylko życie boi się fali. Tylko miłowanie je oddala”) oraz akceptacja życia i kształtującej się świadomości jednostki, którą jedynie czas i dojrzałość mogą zrodzić. Przy takim ujęciu tematu istnieje niebezpieczeństwo przeintelektualizowania liryki. Na szczęście zespół uniknął tej pułapki. Jay Rutheford i Aaron Mortenson, jako jej autorzy, uważają, że mniej znaczy więcej. Siłą tekstów Los Colognes jest ich prostota, która ma uniwersalny charakter, trafiająca swoim przekazem do zwykłego Kowalskiego.

Jest to o tyle ważny głos, bowiem w dzisiejszej epoce hiperinformacji ciężko jest dostarczyć kontemplacyjne przesłanie filozoficzną refleksją. Dlatego wielkie brawa dla zespołu za to, że kroczy tak trudną i wymagającą drogą. W wywiadach muzycy podkreślają świadomość, iż nie oczekują oszałamiającego sukcesu na miarę „Brothers in Arms”. Preferują mozolne i stopniowe budowanie swojej kariery. Mimo, że omawiana formacja z Nashville nie wkroczyła jeszcze na salony sławy, inteligentne słowa piosenek, umiejętności techniczne i aranżacyjne poszczególnych członków zespołu, miłość oraz zapał do tworzenia muzyki, dają nadzieję, że ten stan szybko ulegnie zmianie. Czego im z serca życzę. Na koniec jeszcze jedno: album najlepiej słuchać wieczorami, ponieważ muzyka Los Colognes wnosi wiele relaksu i wytchnienia w tych zabieganych czasach. Posłuchajcie więc i dajcie się ponieść łagodnej fali… Gorąco polecam, choć uprzedzam: płytę ciężko znaleźć w polskich sklepach.

 
ArtRock.pl na Facebook.com
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.