ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Emerson, Lake & Powell ─ Emerson, Lake & Powell w serwisie ArtRock.pl

Emerson, Lake & Powell — Emerson, Lake & Powell

 
wydawnictwo: Polydor 1986
 
Tracks written by Keith Emerson and Greg Lake except as noted.
"The Score" – 9:08
"Learning to Fly" – 4:02
"The Miracle" – 6:50
"Touch and Go" – 3:38
"Love Blind" – 3:11
"Step Aside" – 3:45
"Lay Down Your Guns" – 4:22 (Emerson, Lake, Steve Gould)
"Mars, the Bringer of War" – 7:54 (Gustav Holst, arr. Emerson, Lake, Cozy Powell)
 
Całkowity czas: 42:45
skład:
Keith Emerson - Keyboards; Greg Lake - Vocals, Bass and Guitars; Cozy Powell – Drums

Produced by Tony Taverner and Greg Lake
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,0
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,0
Album słaby, nie broni się jako całość.
,0
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,0
Album jakich wiele, poprawny.
,1
Niezła płyta, można posłuchać.
,1
Dobry, zasługujący na uwagę album.
,3
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,20
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,2
Arcydzieło.
,0

Łącznie 27, ocena: Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
 
 
Brak oceny
Ocena: * Bez oceny
10.12.2016
(Recenzent)

Emerson, Lake & Powell — Emerson, Lake & Powell

Śmierć Grega Lake’a zaskoczyła chyba niejednego z nas. Jeszcze nie tak dawno temu koncertował, wydał autobiografię...nic nie zapowiadało tego, iż wokalista ELP zbliża się do końca swojej drogi.

Jak widać fakt zmagań z nowotworem był bardzo skrupulatnie ukrywany, a świat nie zdawał sobie sprawy z nierównej walki jaką Lake podjął z chorobą. Pamiętam jak nie tak dawno psioczyłem na występ muzyka, który miałem okazję obejrzeć w edynburskim Queen’s Hall. Nie zdawałem sobie wówczas sprawy, iż będzie to moja pierwsza i zarazem ostatnia styczność z usłyszeniem Grega na żywo...

Wybór „Emerson, Lake & Powell” na dzisiejszą (smutną) okazję nie jest przypadkowy, gdyż jest to bowiem pierwsza płyta ELP jaką poznałem w całości. Ojczulek oczywiście ciął „Lucky Man” w naszym domostwie z uporem maniaka, jednak wspólnych poczynań Emersona, Lake’a i Palmera poza tym nie trawił kompletnie. Jednakże dawno temu podczas jednego z wypadów mojego starego w jego rodzinne lwowskie strony zaowocowały zakupem więcej niż kilku egzemplarzy winyli w jednym z miejscowych sklepów muzycznych (oczywiście wszystkich marki sowieckiego labelu Μелодия). Jednym z nich było właśnie „Emerson, Lake & Powell”.

Kariera Lake’a ułożyła się niemal idealnie. Niezapomniany głos na pierwszych dwóch płytach King Crimson, autentyczny artystyczny i komercyjny sukces jako jedna trzecia Emerson, Lake & Palmer, solowy hicior (kolędowy, ale zawsze) w postaci „I Believe In Father Christmas”... Czegoś więcej trzeba było do szczęścia. Niestety potem zaczęły się schody; wpierw powrót ELP w drugiej połowie lat 70-tych okazał się raczej klapą (zwłaszcza finansową; „Love Beach” zostało wydane tylko dlatego, aby zniwelować deficyt po mamuciej trasie „Works”, która wpędziła kapelę w spore długi). Potem próba zwojowania rynku samemu też się nie powiodła choć zarówno płyty „Greg Lake” jak i „Manoeuveres” (ta druga zdecydowanie bardziej przypada do gustu) pomimo faktu, że trudno uznać je za wybitne pozycje  – według mnie na tyle przywoicie się broniły, iż nie zasługiwały na taką obojętność publiczności. Ot, rzeczy nagrane jako próba zmierzenia się z nowymi czasami i okolicznościami zawierające jednak więcej niż kilka kawałków mogących się podobać. Potem krótki przeskok do Asii na miejsce chwilowo zwolnione przez Johna Wettona i... cisza. Niby coś tam przebąkiwano o trzecim albumie solowym, lecz chyba sam Greg nie wiedział co ma z sobą zrobić. Stąd telefon do dawnych współpracowników zdawał się być naturalnym następstwem wydarzeń...

Carl powiedział, że nie może. Ma zobowiązania wobec Asii. Poprosił o kilka miesięcy zwłoki. Keith i Greg o dziwo powiedzieli ‘nie’. Coś spieszyło im się z nagraniem płyty stąd angaż na szybkiego dostał Cozy Powell.

Progresywnego ortodoksa krążek może nie zachwycić, jednak powienien on wpierw spojrzeć na metrykę wydawnictwa. Rok 1986, czyli całkowita posucha dla ambitniejszego grania. Stara gwardia (Yes, Genesis, The Moody Blues) się przebranżowiła i cięła teraz muzę dla gawiedzi, która waliła jeszcze w pieluchy, gdy ci wydawali debiutanckie płyty. Natomiast Emerson, Lake i Powell zagrali coś co zdaje się być złotym środkiem pomiędzy własną tożsamością, a potrzebami rynku; jest nieco pokomplikowanie, ale z umiarem i ukłonem w stronę młodszej widowni. Owe proporcje zostały zachowane w formie dwóch odmiennych stron płyty.

„The Score”/”Learning To Fly”/”The Miracle” to na dobrą sprawę dość różne fragmenty umiejętnie połączone ze sobą. Jest symfonicznie we wstępie w pierwszym z omawianych, są przebojowe partie wokale Lake’a no i przede wszystkim mistrzowskie wykonanie samo w sobie. Całość pomimo swojej pozornej złożoności idzie wyraźnie z duchem czasów; nie ma zawiłych pasaży Emersona i rozbudowanych solówek na Hammondzie, lecz zamiast tego dość fanfarowe granie. Linie melodyczne też brzmią bliżej tej, a nie innej dekadzie. Powell pomimo nienagennego warsztatu też zdaje się grać prościej. Niemniej to wszystko nie jest broń Boże żadnym zarzutem, gdyż pierwsze dwadzieścia minut to prawdziwy majsterszyk progresywnego grania na miarę lat 80-tych.

Strona ‘B’ winyla to troszkę inna bajka. Zwłaszcza pierwsze cztery kawałki. Zdecydowanie prostsze, by nie rzecz, że nośne.

„Touch & Go” (oparta na motywie z folkowej piosenki „Lovely Joan”) to przede wszystkim zapadający w ucho otwierający całość przebojowy klawiszowy motyw. „Love Blind” jest bardzo sympatyczną piosenką, mającą i fajną dramaturgię i ciekawe partie Emersona. „Step Aside” to taki nieco pastiszowy jazz, ocierający się nieśmiało o twórczość Franka Sinatry. „Lay Down Your Guns” natomiast pomimo swojej pompatyczności jest zdecydowanie najsłabszym fragmentem płyty.

„Mars, The Bringer Of War” to rzecz jasna słynny fragment z suity „Planety” Gustava Holsta wykonywany na koncertach przez King Crimson jeszcze za czasów, gdy Lake był nadwornym śpiewakiem na dworze Króla. Tutaj zagrana została niezwykle dramatycznie i mocno. Czy lepiej, niż zrobił to Crimson? Cieżko powiedzieć; wesja ELPowell jest na pewno bardziej uporządkowana i mająca ręce i nogi niż ta znana chociażby z dwupłytwego „Epitaph” z 1997 roku KC... jednak czy nie brakuje w niej nieco tego chaosu i szaleństwa w odcieniu karmazynowym? Może...

„Emerson, Lake & Powell” był dla mnie powrotem herosów z zaświatów. Powrotem niezwykle udanym i godnie mierzącym się z nowymi czasami. Aż szkoda, że współpraca pod tym szyldem nie trawała dłużej (Lake pokłócił się Emersonem o jakiś nieistotny szczegół, a Powellowi już od pewnego czasu się w towarzystwie pozostałych dwóch nudziło), gdyż początki były bardziej niż obiecujące.

Co potem? Lake skumał się z Geoffrey’em Downesem i przez jakiś czas (na przełomie lat 1989/1990) razem pracowali nad pewnym projektem, którego efekty można było usłyszeć dopiero ponad dwie dekady później w postaci wydanego niedawno mini-albumu „Ride The Tiger”*

Na prawdziwy powrót Emerson, Lake & Palmer trzeba było poczekać jeszcze kilka lat, lecz sielanka nie trwała za długa, a miała związek z (według mojej skromnej opinii) brakiem pomysłu na siebie samych w nowej erze.

Greg Lake na pewno pozostanie w naszej pamięci na zawsze. Jego niezwykle ciepły głos działał niemal jako przeciwwaga zarówno do zorganizowanego muzycznego chaosu Karmazynowego Króla jak i mechanicznego efekciarstwa ELP.

R.I.P. Greg...

 

 

 

 

 

 

*rzecz o tyle ciekawa, iż znalazły się tam pierwowzory utworów „Affairs Of The Heart” (później umieszczonym na płycie „Black Moon” ELP z 1992 roku), „Street War” (wydanego na „In The Hot Seat” ELP z 1994 roku) i „Love Under Fire” (znanego z krążka „Aqua” Asii z 1992 roku).

 

 
ArtRock.pl na Facebook.com
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.