ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Electric Light Orchestra ─ The Night The Light Went On In Long Beach w serwisie ArtRock.pl

Electric Light Orchestra — The Night The Light Went On In Long Beach

 
wydawnictwo: Warner Bros. 1974
 
1. Daybreaker (Lynne) [05:36]
2. Showdown (Lynne) [06:54]
3. Daytripper (Lennon, McCartney) [06:40]
4. 10538 Overture (Lynne) [05:44]
5. Mik’s Solo/Orange Blossom Special (Kaminski, Rouse) [02:28]
6. In The Hall Of The Mountain King/Great Balls Of Fire (Grieg, Hammer, Blackwell) [08:35]
7. Roll Over Beethoven (Berry) [04:25]
 
Całkowity czas: 40:20
skład:
Jeff Lynne – Lead Guitar, Vocals. Richard Tandy – Keyboards. Mik Kaminski – Violin. Hugh McDowell – Cello. Mike Edwards – Cello. Michael d’Albuquerque – Bass Guitar, Backing Vocals. Bev Bevan – Drums, Percussion.
 
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,0
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,0
Album słaby, nie broni się jako całość.
,0
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,1
Album jakich wiele, poprawny.
,1
Niezła płyta, można posłuchać.
,1
Dobry, zasługujący na uwagę album.
,1
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,0
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,0
Arcydzieło.
,0

Łącznie 4, ocena: Niezła płyta, można posłuchać.
 
 
Ocena: 8 Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
03.07.2015
(Recenzent)

Electric Light Orchestra — The Night The Light Went On In Long Beach

Dokształt koncertowy – wykład IV.

Baczność kursanty!

Dzisiejszy wykład miał poprowadzić cywil Wojtek, ale bezczelnie urwał się na lewiznę. Wymówił się oglądaniem Radwańskiej na Wimbledonie, ale ja tam dobrze wiem, co on ogląda. Też dwie panie, też dużo ruchu i nawet podobnie pojękują. W sumie niezły sposób na upalne popołudnie. W każdym razie kolejny raz poopowiadam ja, major Eugeniusz Kopyto.

Elektryczna Orkiestra Kameralna – a jak któryś, kursanty, chociaż piśnie o Orkiestrze Elektrycznego Światła, to do końca dokształtu będzie zamiatał wszystkie schody w budynku, codziennie, sumiennie, szczoteczką do zębów, zaczynając od piwnicy i podmiatając do góry aż po strych – prawie na dzień dobry zrobiła coś, o czym inne zespoły z Wielkiej Brytanii długo tylko mogły pomarzyć: przebiła się za Wielką Wodą. Takim Floydom długo się nie udawało, aż pan gitarzysta kiedyś stwierdził, że chętnie zatańczyliby na golasa wokół Lincoln Memorial, jeśli tylko pomogłoby to w sprzedaży płyt w Ameryce. Na szczęście przyszła „Ciemna Strona” i na pokazanie przez pana gitarzystę gołego tyłka fanom trzeba było czekać aż do „Endless River”. Ale my nie o tym. W Anglii płyty Orkiestry w pierwszej połowie lat 70. jakoś tam się sprzedawały, ale szału nie było, za to w Stanach ELO szybko stali się gwiazdami sporego formatu. Stąd decyzja, żeby nagrać płytę na żywo właśnie w Stanach, konkretnie w Long Beach, 12 maja 1974.

No i coś nie wyszło. Lynne już wtedy do jakości nagrań podchodził z manierą sierżanta Hartmana: nie ma, że coś źle brzmi, ma brzmieć świetnie, a jak nie brzmi, to zapierniczamy do skutku, aż będzie brzmieć jak trzeba. Tymczasem „The Night The Light Went On (In Long Beach)” brzmiała, nawet jak na płytę koncertową z połowy lat 70., surowo, topornie, źle (częściowo dlatego, że łamagi z obsługi technicznej zabłądziły i sprzęt dojechał tak późno, że nie dało się zrobić sensownej próby dźwięku przed koncertem), do tego część utworów poskracano; doszło do tego, że album ukazał się jedynie w kontynentalnej Europie, w Wielkiej Brytanii oficjalnie trafił na półki w połowie lat 80., w USA był dostępny jedynie z przemytu, a menedżerstwo ELO pozwało wytwórnię, że ta kala dobre imię zespołu takim bobkiem. W latach 90., gdy wznawiano albumy Orkiestry na CD, okazało się, że ktoś z wytwórni miał inteligencję na takim poziomie jak Jurek Janowicz kulturę osobistą i na płytę trafił wczesny, surowy miks (należycie opisany Rough Mix Do Not Use), podczas gdy właściwa taśma leżała sobie grzecznie tuż obok na półce. Rzeczony osobnik przez następny miesiąc codziennie zaliczał szuwarka w wytwórnianym kiblu, i to po kolei od każdego muzyka ELO, a na CD trafiła wreszcie ta właściwa wersja „The Night…”.

I dobrze się stało, bo jest to ciekawy dokument. Co prawda Orkiestra miała już na koncie trzy pełnowymiarowe albumy, ale sporą część albumu wypełniają cudzesy, albo pół-cudzesy – wszak „W grocie króla gór” i „Spadaj, Beethoven” już w wersji ELO zdążyliśmy poznać. Do tego Jeff kłania się swoim idolom, to przerabiając klasyk rock’n’rolla – „Great Balls Of Fire” w pokombinowanej wersji przypominającej przeróbkę „Roll Over Beethoven”, to beatlesowski, psychodelizujący „Day Tripper” – ten już specjalnego kombinowania nie wymagał, wystarczyło jedynie sprytnie wmieszać partie skrzypiec i wiolonczeli. Poza tym wariacki solowy popis Kaminskiego, singlowy przebój „10538 Overture” (w którym Lynne cytuje riff swojego utworu „Do Ya” – znanego najpierw w wykonaniu The Move, a w drugiej połowie lat 70. nagranego też przez Orkiestrę) i fragmenty aktualnie promowanego albumu „On The Third Day”. Do tego album ma cechę charakterystyczną wielu wczesnych albumów koncertowych znanych zespołów: zagrany jest z czadem, wykopem, ostrą energią, słychać, że ci kolesie naprawdę świetnie się bawią na scenie, nie pożarła ich rutyna, ciągle mają wielką radość z tego, co robią, co w połączeniu z młodzieńczą energią – wszak wszyscy byli przed trzydziestką (a taki Hugh jeszcze nie mógł legalnie sobie piwa kupić w USA). Świetnie zwłaszcza bawi się ten, którego koncertowanie zaczęło za jakiś czas mierzić najbardziej: soczyste, efektowne partie gitarowe Jeffa brzmią mocno, energicznie i czadowo, są też należycie eksponowane w miksie. Zresztą koledzy mu nie ustępują, zwłaszcza Bevan, szalejący chwilami jak Keith Moon za najlepszych czasów.

I tym bardziej szkoda, że po dzień dzisiejszy nie doczekaliśmy się płyty z zapisem pełnego koncertu ELO. Co prawda pod koniec pięknych lat 90. – fajne to były czasy, co prawda żadnej większej wojny nie było, ale w Spodku albo na Śląskim co i rusz grał jakiś topowy wykonawca, radio puszczało muzykę a nie papkę, a naczelny Tylko Rocka pisał kompetentne teksty; co się kursanty chichoczą? naprawdę kiedyś tak było! – ukazało się parę koncertowych archiwaliów Orkiestry, ale tak koncert z Wembley, jak i ten z Winterland co nieco przycięto, koncert z Londynu miał też inne problemy: zespół grał w pełni na żywo, ale żeby panowie się zgrali razem, jak komandosi przed atakiem, puszczano im przez odsłuchy ścieżki z utworów, jakie grali. Ścieżki te miały być słyszane tylko przez muzyków, ale jakaś ciura obozowa tak spieprzyła miks na żywo, że widzowie przed TV – bo koncert był transmitowany – też je słyszeli, co wyglądało tak, jakby Lynne i spółka lecieli z playbacku. Dokładnie te same pomocnicze ścieżki było słychać na płycie; co prawda późniejsze wydanie DVD korygowało ten błąd, ale poprawiona wersja audio do dziś się nie ukazała. W pełnej wersji ukazał się w roku 2013 koncert z telewizyjnego studia promujący płytę „Zoom”, jest też zbiór nagrań dla radia BBC, ale na pełnowymiarowy, nieposkracany koncertowy album Orkiestry z lat 70. czekamy do dziś. Przynajmniej istnieją zapisy wideo paru koncertów z Edwardsem, który na żywo wysadzał w powietrze swoją wiolonczelę (tzn. miał starą, nie nadającą się do grania i udawał, że na niej rzępoli, po czym detonował ukryte wewnątrz petardy) – w sumie fajne czasy to były, teraz po czymś takim to by się człowiek na drugi dzień w Guantanamo obudził, w gustownym pomarańczowym wdzianku.

No i pytania.
1. Koncerty Orkiestry w drugiej połowie lat 70. otwierał swoją zapowiedzią pewien bardzo znany, nieżyjący już aktor. Kto? (1 pkt.)
2. Twórca jednej z kompozycji, jakie można usłyszeć na „The Night…”, tak bardzo lubił swoje dzieło, że stwierdził, że „jest ono pełne krowiego łajna”. Co to za utwór? (3 pkt.)
3. Na początku lat 70. z ELO współpracował przez mniej więcej dwa tygodnie pewien bardzo (później) znany basista i wokalista. To znaczy on tak twierdzi, bo np. Bev Bevan w ogóle sobie tego nie przypomina. Co to za muzyk? (5 pkt.)

 
ArtRock.pl na Facebook.com
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.