ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Acid Mothers Temple & The Melting Paraiso U.F.O. ─ Univers zen ou de zero a zero w serwisie ArtRock.pl

Acid Mothers Temple & The Melting Paraiso U.F.O. — Univers zen ou de zero a zero

 
wydawnictwo: Fractal 2002
 
1.Electric love machine (10:33)
2.Ange mecanique de Saturne (10:31)
3.Blues pour bible noire (21:40)
4.Trinite orphique (2:31)
5.Soleil de crystal lune d’argent (22:25)
6.(untitled) (3:42)
 
Całkowity czas: 71:25
skład:
Cotton Casino: vocals, synthesizer, beer & cigarette/ Tsuyama Atsushi: monster bass, vocals, acoustic guitar, cosmic joker/ Koizumi Hajime: drums, sleeping monk/ Hugashi Hiroshi: synthesizer, dancin’ king/ Magic Aum Gigi: jews harp, erotic underground/ Father Moo: mooooooooooooooooooo/ Kawabata Makoto: electric guitars, bouzouki, violin, tambura, speed guru/ Hiroshi Nar: guitar solo on “Electric love machine” (left channel)
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,0
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,0
Album słaby, nie broni się jako całość.
,0
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,0
Album jakich wiele, poprawny.
,1
Niezła płyta, można posłuchać.
,1
Dobry, zasługujący na uwagę album.
,0
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,1
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,1
Arcydzieło.
,2

Łącznie 6, ocena: Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
 
 
Brak oceny
Ocena: * Bez oceny
02.04.2004
(Recenzent)

Acid Mothers Temple & The Melting Paraiso U.F.O. — Univers zen ou de zero a zero

Skoro już – podejmując się recenzji ostatniego albumu Ghost, zabrałem się za opisywanie klimatów z okolic japońskiego psychedelic, nie sposób pominąć pewnej niesamowitej grupy, której twórczość choć zakorzeniona w tym nurcie, prezentuje zarazem bardzo specyficzne podejście do jego „uprawiania”, moim zdaniem stawiające ją pośród najciekawszych rockowych zespołów obecnych czasów. Mowa o powstałym w 1995 r. kolektywie Acid Mothers Temple & The Melting Paraiso U.F.O. (Underground Freak Out), który jednoczy obecnie około 30 artystów, reprezentujących rozmaite dziedziny sztuki. Głównym animatorem całego przedsięwzięcia jest jedna z „węzłowych” postaci japońskiej sceny niezależnej – gitarzysta Makoto Kawabata, znany z takich grup jak: Mainliner, Toho Sara, Musica Transonic i in. Ze względu na swój „komunalny” charakter AMT nie posiada stałego składu, choć za najważniejsze obok Kawabaty postaci w zespole można z pewnością uznać basistę Atsushi Tsuyama i śpiewającą oraz obsługującą instrumenty klawiszowe Cotton Casino. Grupa zadebiutowała w 1997 r. dla japońskiej PSF i od razu udała się w trasę, stopniowo zyskując renomę niezwykle aktywnej „machiny koncertowej”, której żywiołowe występy i szalona muzyka dostarczały widzom niesamowitych wrażeń. Jednocześnie zespół wydaje kolejne krążki – pochodzący z 2002 roku „Univers zen ou de zero a zero” uważany jest za ich szósty oficjalny album, jednakże w rzeczywistości grupa wydała znacznie więcej premierowego materiału, którego poziom przeważnie nie odbiega od regularnych dokonań formacji (jak np. „In C” prezentujący zbiór wariacji na temat tytułowej kompozycji amerykańskiego minimalisty Terrego Rileya). Nie podejmuję się tu przedstawić pełnej dyskografii AMT, jeśli jednak miałbym pokusić się o wskazanie na moje ulubionych płyty zespołu, to oprócz ww. byłyby to jeszcze „La Novia” (2000) oraz „Electric Heavy Land” (2002).

Do zrecenzowania wybrałem jednakże „Univers zen ou de zero a zero”, gdyż moim zdaniem jest to album prezentujący w sposób chyba najbardziej przekrojowy twórczość AMT, we wszystkich jej wymiarach. Zaczyna się od „Electric love machine” – dziesięciominutowej, szaleńczej jazdy bez trzymanki, po brzegi wypełnionej gitarowym hałasem, „kosmicznymi” efektami i wtopionymi w to wszystko zaśpiewami Cotton Casino. Energia bijąca z tego kawałka jest wprost porażająca: „rozedrgane”, ekstatyczne solówki pośród potężnej ściany sonicznego jazgotu, która bez ustanku wylewa się z głośników nie dając słuchaczowi nawet chwili wytchnienia – tak właśnie brzmi doprowadzona do ekstremum esencja rockowego grania!! Następujący po niej „Ange mecanique de Saturne” to skok w zupełnie odmienne klimaty. Również dziesięciominutowy utwór wypełniony jest jednak spokojnymi pasażami gitary akustycznej, podszytej elektroniczno-psychodelicznymi podkładami i eterycznym wokalem. Subtelna atmosfera i „tripowy” nerw płyną przyjemnie, stanowiąc miłe wytchnienie po wcześniejszych, hałaśliwych szaleństwach. „Blues pour bible noire” to natomiast powrót do surowego, potężnego brzmienia gitar. Otwierający go, brutalnie przesterowany i powalający swoją mocą riff jest następnie w różnych konfiguracjach przetwarzany: z dodatkowymi pogłosami, echem, gitarowymi efektami i „avantowymi” solówkami Kawabaty. Całość okraszona wokalami Cotton Casino prezentuje się jako radykalne połączenie apokaliptycznego bluesa z doom metalem – dwudziestominutowe, psychodeliczne misterium, przywracające wiarę w siłę gitarowego riffu. Po kolejnym, zaledwie dwu i pół minutowym „Trinite orphique”, opartym głównie na motywie męskiego chóru i elektroniczno-kosmicznych efektach, przychodzi nam zmierzyć się z kolejnym kobylastym monstrum. „Soleil de crystal lune d’argent” to niemal „hymnowy” utwór, który od zapętlonego riffu wzbogaconego jedynie o wokal i owe specyficzne pogłosy „nie-z-tej-ziemi” (bogato czarowane z dwóch syntezatorów praktycznie na całym albumie), rozrasta się do pełnego rockowych jamów, kipiącego energią wulkanu o orientalnym posmaku. Szaleńczo wyjące gitary, kłebiące się wśród etnicznych pasaży i dronów co i raz porywają umysł w szaleńczą jazdę, gdzieś do granic kosmosu… Po tym wyczerpującym doświadczeniu na koniec zostaje jeszcze dadaistyczna miniaturka, w której dziwaczne efekty wokalne, stopniowo narastając, przechodzą w potężny „blast” hałasu, by urwać się równie nagle, jak się zaczęły. Tak w dużym skrócie prezentuje się ponad siedemdziesięcio minutowe spotkanie z twórczością AMT.

Cokolwiek by o nich nie mówić jest to zespół posiadający własną wizję muzyki i realizujący ją z podziwu godną konsekwencją. „Univers zen ou de zero a zero” to niezwykła i bezkompromisowa podróż, której odpowiedników próżno szukać u większości rockowych zespołów. I o ile na pewno nie jest to muzyka dla wielbicieli pastelowych brzmień neo-proga, o tyle dla tych, którzy gustują w cięższych i nieco „trudniejszych” brzmieniach AMT może stanowić prawdziwe objawienie i spełnienie marzeń. Dla mnie osobiście ich twórczość to esencja tego czym może być muzyka rockowa – nieokiełznanym i strzelającym ogniem żywiołem, który zmiata wszystko na swojej drodze!! Jeśli chcecie poznać to zekstremalizowane oblicze rocka to wydaje mi się, iż „Univers…” jest dobrą płytą dla rozpoczęcia tej przygody. Ja dałem się opętać całkowicie i z niecierpliwością czekam na zapowiadane na jesień koncerty grupy w naszym kraju!

 
ArtRock.pl na Facebook.com
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.