ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Happy Mondays ─ Squirrel And G-Man Twenty Four Hour Party People Plastic Face Carnt Smile (White Out) w serwisie ArtRock.pl

Happy Mondays — Squirrel And G-Man Twenty Four Hour Party People Plastic Face Carnt Smile (White Out)

 
wydawnictwo: Factory Records 1987
 
1. Kuff Dam (Happy Mondays) [03:06]
2. Tart Tart (Happy Mondays) [04:23]
3. Enery (Happy Mondays) [02:22]
4. Russell (Happy Mondays) [04:53]
5. Olive Oil (Happy Mondays) [02:36]
6. Weekend S (Happy Mondays) [02:23]
7. Little Matchstick Owen (Happy Mondays) [03:42]
8. Oasis (Happy Mondays) [03:45]
9. 24 Hour Party People (Happy Mondays) [04:40]
10. Cob 20 (Happy Mondays) [04:21]
 
Całkowity czas: 36:13
skład:
Paul Davis – Keyboards. Mark "Bez" Berry – Percussion, Dancing. Mark Ryder – Bass. Shaun Ryder – Vocals. Gary Whelan – Drums. Mark “Cow” Day – Guitar.
 
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,0
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,0
Album słaby, nie broni się jako całość.
,1
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,0
Album jakich wiele, poprawny.
,0
Niezła płyta, można posłuchać.
,0
Dobry, zasługujący na uwagę album.
,0
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,0
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,1
Arcydzieło.
,1

Łącznie 3, ocena: Dobry, zasługujący na uwagę album.
 
 
Ocena: 8+ Absolutnie wspaniały i porywający album.
06.05.2012
(Recenzent)

Happy Mondays — Squirrel And G-Man Twenty Four Hour Party People Plastic Face Carnt Smile (White Out)

Ćwiara minęłaTM AD 1987!

Czekanie na początek długiego weekendu jest z reguły uciążliwe. Tym razem sytuację pogarszał jeszcze upał – zwłaszcza, że redakcyjny (pamiętający jeszcze tow. Bolesława) wentylator po raz kolejny odmówił posłuszeństwa. Naczelny osobiście pofatygował się ocenić sytuację, jednak gdy metoda informatyków – wyłącz, zaczekaj chwilę i włącz ponownie – zawiodła, machnął ręką i wrócił do przerwanej czynności – oficjalnie: wytężonej pracy, nieoficjalnie: przebijania się przez kilkaset stron „Heinricha Pöttera i Zakonu Gestapo”. Coby jakoś dotrwać do początku laby, wykopałem z szafy kilka płyt. „Squirrel And G-Man”? W sam raz na majówkę. I już, czekanie na koniec dnia stało się jakoś mniej uciążliwe.

Manchester dał brytyjskiej rockowej wiele zespołów: to właśnie tu powstały i/lub działały The Bee Gees, The Hollies, Herman’s Hermits, Barclay James Harvest, Van Der Graaf Generator, Warsaw, przemianowane potem na Joy Division, z którego po śmierci Iana Curtisa wyewoluował New Order, The Smiths, Oasis, The Stone Roses… Pod koniec lat 80. wyewoluowało tu dość specyficzne brzmienie: mieszanka rocka, psychodelii, nowej fali i muzyki tanecznej. Nazywało się to Madchester. I w krótkim czasie stało się jednym z czynników sprawczych tzw. Drugiego Lata Miłości – okresu szalonych, napędzanych narkotykami imprez rave, jakie opętały Wielką Brytanię w końcu lat 80.

Niektóre zespoły madchesterskie wypracowały bardziej elektroniczne brzmienie (808 State), inne brzmiały bardziej rockowo (James, Happy Mondays). Mondays zostali odkryci podczas jednego ze swoich koncertów w klubie Hacienda – wkrótce epicentrum Madchesteru. Na producenta debiutanckiej płyty wybrali Johna Cale’a z Velvet Underground; „Squirrel And G-Man…” ukazał się na rynku w kwietniu 1987.

Specyficzna to mikstura. Nowofalowo-postpunkowe, cięte brzmienia gitarowe. Funkowa, dyskotekowa wręcz chwilami pulsacja całości. Wyeksponowane, złożone linie gitary basowej. Szorstki głos Shauna Rydera. Syntezatorowe dodatki wzbogacające całość. Sekcja rytmiczna wysunięta do przodu w miksie, gitary i syntezatory nieco cofnięte. Dość oszczędna, klarowna produkcja. Do tego Bez – niby perkusjonalista, ale w rzeczywistości przede wszystkim tancerz, o ile jego popisy na scenie można nazwać tańcem (prędzej pasowałoby określenie: spastykowanie).

Co do utworów: no cóż – przede wszystkim „24 Hour Party People”, wręcz hymn dzikich undergroundowych imprez, gloryfikacja nocnego, wspomaganego różnymi ciekawymi środkami szaleństwa na maksa – zresztą członkowie zespołu temat dzikich imprez i używek wszelakich znali na wylot. I dzięki skłonnościom do twardych używek doprowadzili do bankructwa legendarną wytwórnię Factory: próbując odciąć muzyków od heroiny i umożliwić im nagranie czwartej płyty „Yes Please!”, szefostwo wytwórni zainwestowało spore fundusze w pobyt zespołu na Barbadosie – bo tam heroiny w ogóle nie było. Niestety, okazało się, że było tam mnóstwo taniego cracku – i w efekcie za potężną kasę panowie dostali jedynie zbiór bladych kompozycji instrumentalnych (bo permanentnie zaćpany Ryder nie był w stanie pisać tekstów). Wytwórnia próbowała jeszcze ratować album, ujęła muzyków nieco w karby, ale i tak otrzymała niedopieczony półprodukt, którego rynkowa porażka zniszczyła Factory Records. Co ciekawe, mało brakowało, „24 Hour Party People” nie byłoby na tej płycie. Zamiast tego miał być utwór zatytułowany „Desmond”. Ponieważ dość mocno opierał się on na „Ob-La-Di Ob-La-Da” Beatlesów – wobec groźby procesu ze strony Michaela Jacksona zespół usunął „Desmonda” z płyty.

Pozostałe fragmenty płyty może nie są aż tak udane, tym niemniej od strony kompozytorskiej album jest bardzo równy: energiczne, pulsujące tanecznymi rytmami utwory, połączone z odjechanymi, pokręconymi tekstami i charakterystycznym cockneyowskim slangiem Rydera, do tego wszystko odpowiednio ujęte w kompozycyjne karby: utwory są zwięzłe, nośne, chwytliwe, zgrabnie zaaranżowane, bardzo energetyczne (zwłaszcza sam początek płyty – „Kuff Dam” – lekko przerobiony anagram „Mad Fuck” – i „Tart Tart”). W sam raz na niekończącą się nocną balangę – i do spokojnego posłuchania w domu. Wtedy można się zastanawiać, w jakim stopniu na ostateczny kształt takiego „Olive Oil” wpłynęła muzyka The Smiths, albo w jakim stopniu Happy Mondays zapatrzyli się na The Cure podczas nagrywania takiego „Cob 20”…

„Squirrel And G-Man” wyprzedził o parę lat eksplozję Madchesteru, następne, bardziej elektroniczne i bardziej zaćpane albumy zespołu były bliższe klasycznemu brzmieniu tego nurtu. Tym niemniej, jest to pozycja tak w dorobku zespołu, jak i w historii Madchesteru ważna. Zresztą, po latach okazała się pozycją silnie inspirującą: w muzyce wielu wykonawców tzw. nowej rockowej rewolucji piętno Happy Mondays mniej lub bardziej się odciskało.

Bardzo energetyczna, fajna płyta. Jedna z moich ulubionych płyt roku 1987.

 
ArtRock.pl na Facebook.com
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.