ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Magellan ─ Hundred Year Flood w serwisie ArtRock.pl

Magellan — Hundred Year Flood

 
wydawnictwo: Magna Carta 2002
 
1. The Great Goodnight (34:27)
2. Family Jewels (instrumental) (5:53) 3. Brother's Keeper (10:52)
 
Całkowity czas: 51:11
skład:
Trent Gardner: Vocals, Keyboards, Trombone / Wayne Gardner: Guitars and Bass / Joe Franco: Drums and Orchestral Percussion / Special Guests: Ian Anderson: Flute / Tony Levin: Bass / Robert Berry: Guitars and Bass / George Bellas: Guitar
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,0
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,0
Album słaby, nie broni się jako całość.
,1
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,0
Album jakich wiele, poprawny.
,0
Niezła płyta, można posłuchać.
,1
Dobry, zasługujący na uwagę album.
,1
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,0
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,2
Arcydzieło.
,7

Łącznie 12, ocena: Absolutnie wspaniały i porywający album.
 
 
Brak oceny
Ocena: * Bez oceny
10.09.2002
(Recenzent)

Magellan — Hundred Year Flood

"Wielka Wojskowa Machina wybija dziurki na perforowanych kartach
wypluwając je ze swojego wnętrza jedna z drugą. To znak, że
Machina działa zgodnie z założonym programem. Dziurki na
kartach tworzą różne wzory, ale Machina odczytuje je wszystkie
tak jak ją nauczono: DOPUSZCZALNE STRATY. To znak, że Machina
działa prawidłowo, gdyż zapas kart nie osiągnął swej wartości krytycznej.
DOPUSZCZALNE STRATY są zawsze wkalkulowane w dobry program."

Anonim

"-Pieprzyć was!
- Pieprzyć armię. Na całego!
- Pieprzyć armię!
- Pieprzyć Wietnam!"

Steven Phillip Smith - Amerykańscy Chłopcy

"Dziś przyszło zawiadomienie, że Jack Elroy Gardner, lat 21, zginął w piątek w Wietnamie podczas służby w 101 Dywizji Powietrzno-Desantowej." Obok rodziców pozostawił czworo rodzeństwa: 17-letniego Bronsona, 14-letnią Mary, 4-letniego Trenta i 11-miesięcznego Wayna. Tutaj widzimy zdjęcie gdzie rodzice i starsze rodzeństwo wpatrują się w medale jakie mu przyznano, a tu Jack trzyma na kolanach dwóch najmłodszych braci - Trenta na prawym, zaś Wayne'a na lewym. Znajdziemy także fotkę, na której Jack przygrywa na harmonijce, zaś siedzący przed nim na podłodze 2-letni Trent wpatruje się w niego niczym w tęczę - ukochaną fotkę Maestro. Czyżbym o czymś jeszcze zapomniał? Ach, oczywiście - są dwa listy od Prezydenta. Zaczynają się od słów: tego dnia w maju 1966 roku od ran zadanych podczas akcji... I jeszcze coś: Purpurowe Serce - dowód ofiarności na polu bitwy. To chyba tyle. Trzeba było poczekać jakieś 36 lat, by pojawiła się kolejna pamiątka. Właśnie teraz mamy ją przed sobą, w naszych rękach.

Dziś, 10 września 2002 roku przypada dzień premiery najnowszego, czwartego albumu formacji Magellan zatytułowanego Hundred Year Flood. To hołd jaki dwójka najmłodszych braci składa swemu najstarszemu - poległemu dla najbardziej bezsensownej idei jaką wynalazł człowiek - idei wojny.

"Miałem tylko 4 lata i nie pamiętam Cię.
Przez całe moje życie oglądałem Twoje zdjęcia."

Słowa Trenta siłą rzeczy przywołują w nas wspomnienie młodego Pinka z filmu Parkera oglądającego rodzinny album i przymierzającego mundur swego ojca. Sytuacja przecież podobna, choć The Wall to inne czasy tworzenia muzyki, inny rodzinny kontekst, inna muzyka i inna wojna. Inna wojna, inny rodzinny kontekst... czy akurat te różnice są aż tak ważne? Nie sądzę... Ktoś poniósł śmierć podczas drugiej wojny światowej pod Anzio służąc w Kompanii C Królewskich Fizylierów, ktoś inny w Wietnamie w operacji na terytorium Strefy D, w północno - zachodnim Sajgonie - rodzinę boli tak samo mocno i tak samo mocno chce się ów ból wykrzyczeć. I jeden i drugi krzyk doczekał się pięknej, przejmującej muzycznej artykulacji. Dalsze porównania są i nieuprawnione i nie na miejscu.

Muzyczną drogę Magellana śledzę od początku - od czasów kapitalnego debiutu Hour Of Restoration z 1991 roku będącego przykładem pionierskiego progmetalowego nurtu w odcieniu mocno klawiszowym. Niemniej twórczość zespołu daleko zmieniła się na przestrzeni tylu lat i teraz Magellan uprawia po prostu Trent - oriented prog rock z cięższym, fragmentami, brzmieniem ocierającym się, lecz tylko ocierającym o progmetal. Magellan gra swoje i to do niego można dziś potencjalnie przyrównywać innych. Przed nami heavy progressive rock z wyeksponowanymi klawiszami jak już ktoś jest niewolnikiem szufladek, ale dość tego bełkotu.

"Stój! Kto idzie?!
Śmierć. Zbliż się przyjacielu.
Jesteś tylko jeszcze jedną trumną w drodze przez szmaragdowe korytarze,
Przez sekundę będziesz sławny, lecz zawsze nieżyjący,
Pokój na ziemi i łaska, tylko Matka Gardner straciła syna,
Jeszcze jeden Zapomniany Syn"

Na szczęście nie do końca zapomniany - wystarczy wsłuchać się w wołanie na początku The Great Goodnight - Mój bracie! Czy słyszysz to? - tak zaczyna się jedna z najwspanialszych kompozycji jakie kiedykolwiek nagrał Magellan. Coś diametralnie innego niż przesławna Magna Carta z debiutu, a przecież coś równie urzekającego. Coś równie głębokiego i wzruszającego. Może nawet bardziej wzruszającego. To blisko 35 minut muzyki podzielonej na 13 kawałków. Kolejny Mamut? A jakże, na dodatek cyrkową sztuczką przyklękający przed "snaphosts in the family album" Aż chciałoby się zanucić: "My brother, what else did you leave for me?" Niby obiecałem, że dalszych porównań nie będzie, ale błagam, wybaczcie mi tę słabość. I'am only simple man with simple words to say. Wybaczcie. Maestro przyznał się bez bicia jak dziwnie powstawała ta mega-suita - najpierw w ciągu kwadransa spędzonego przed telewizorem napisał cały tekst, zaś po upływie 4 lat odważył się wreszcie ubrać go, po aprobacie brata, w muzyczne dźwięki. I powstało arcydzieło. Ni mniej ni więcej.

Początek jak na magellanowską manierę jest zaskakujący - zwłaszcza owe charakterystyczne pomijanie brzmienia instrumentów na rzecz gry głosami (a spiewa tylko Trent, cóż za nakładki!), trochę werbla i oto delikatny fortepian zwiastuje piękną, wokalną melodię. Uderzenie sekcji rytmicznej od razu wprowadza klimaty bardziej już znajome - coś jakby dopieszczenie wydźwięku Test Of Wills, niemniej klasa daleko wyższa. Dobrze słychać, dzięki zaproszonym gościom (choć jeszcze nie tym najważniejszym), pracę aż trzech gitar. Udzielają się tu bowiem obok Wayne'a George Bellas tudzież Robert Berry czyli Salai z Leonardo. Tym razem Robert pełni wyłącznie funkcję instrumentalisty zapominając o swym, niezłym przecież głosie. Kolejny więc raz procentuje umiejętność współpracy Maestro ze znanymi postaciami progresywnego światka. A propo sekcji rytmicznej - znów słyszymy nowego perkusistę, Magellan zmienia tych panów niczym rękawiczki. Na Hour Of Restoration mieliśmy wyłącznie perkusyjny automat, na Impending Ascension podczas utworu Waterfront Weirdos bębnił Doane Perry, na Test Of Wills zaangażowano Brada Kaisera, zaś teraz składu dopełnia Joe Franco. Dopełnia wyśmienicie, tylko... kogo znajdą sobie na następną płytę i po kiego kogoś nowego? Znów muszę pomarudzić o bezsensowności opisywania muzycznego oblicza suit. Niby te 13 kawałków dałoby się rozebrać na części, ale przecie nie części liczą się, a całość. Maestro, w odróżnieniu od Raising The Mammoth, przypomniał sobie o swojej trąbce świetnie wybrzmiewającej we fragmencie ósmym - uuups, przecie nie miało być żadnej, cholernej "analizy", przepraszam.

6 tygodni na froncie - czy to dużo? Chyba o 6 za wiele - wystarczy by zginąć.

"With your shirt wet with blood and your forehead cool
You thanked the Lord for this Great Goodnight
In this moment of acceptance this Great Goodnight
brought you a peace you'd never known
In this Great Goodnight the war raging on
in this Great Goodnight... my brother..."

Nadchodzi czas na wojskowy werbel, deklamację, cudowne pląsy gitar...

"To dedykujemy Tobie.
Któregoś dnia ujrzysz, że ta pieśń jest dla Ciebie"

Końcowe fragmenty przypominają trochę zadumany finał z Hour Of Restoration w postaci Turning Point. Powraca fortepianowy motyw z drugiego kawałka suity, a potem... zapada cisza. Byłeś dobrym żołnierzem odczytanym przez Wielką Wojskową Machinę jako dopuszczalne straty. Bo jej program działał prawidłowo.

Jeszcze nie koniec krążka, o nie, choć gdyby zamilknął w tym momencie i tak byłby wielki. Jeszcze dwa tracki. Family Jewels pierwotnie został pomyślany jako utwór śpiewany. Tekst traktować miał o dziadku Trenta, ostatecznie jednak zrezygnowano ze słów na rzecz konceptu instrumentalnego pozostawiając tylko tytuł. Prym wiedzie tu zdecydowanie flet samego Iana Andersona (I część kompozycji), który popisał się rewelacyjną partią spychając w cień klawiszowe pląsy Maestro (II część). Granie Trenta to głównie zabawa związana z wypróbowywaniem brzmień nowo zakupionego sprzętu, natomiast wkład Andersona po prostu ma swoją duszę i to jaką! Wspaniała technika flecisty i urzekająca melodyka stylizowana nieco na tradycyjną muzykę Dalekiego Wschodu decyduje o wielkości Family Jewels.

Ostatnie 10 min. albumu wypełnia Brother's Keeper. Co ciekawe - pod względem liryki nie stanowi on nawiązania do The Great Goodnight, ale raczej pytanie o kondycję braterstwa w świecie współczesnego człowieka i próbę wyszydzenia cynika tkwiącego w każdym z nas. Utwór zorientowany jest w klimatach rytmicznego rocka - podkreśla to zarówno nieco ogniskowa (hi Wojtasie!) gitara z początku i innych fragmentów oraz potężnie brzmiąca sekcja rytmiczna - momencikami ocierająca się o te wściekłe uderzenia z Glossolali. Kłania się nam ostatni już z zaproszonych, wielkich gości - Tony Levin, wydatnie podnoszący motoryczność kompozycji. Trent dwukrotnie naśladuje słynny okrzyk Phila Collinsa z Mamy i wychodzi mu to nienajgorzej - milutkie nawiązanie. Utwór jest zróżnicowany i trzyma naprawdę wysoki poziom, ale nie mogę pozbyć się wrażenia, że po The Great Goodnight płytka Magellana co nieco siada. Może to i dobrze, gdyż nie lubię szafować dziesiątkami w ocenie... Muzyka milknie, zaś sekundy na odtwarzaczu wciąż biegną i po chwili słyszymy głos Maestro dziękujący nam za wysłuchanie nowej propozycji formacji - propozycji dedykowanej jego bratu. I to jest ten właściwy koniec.

Cóż rzec tytułem podsumowania? Poczynię dwa osobiste spostrzeżenia. Suita The Great Goodnight stanowi z pewnością najbardziej ambitne i dojrzałe, niebywale wzruszające dzieło Magellana, aczkolwiek ciut wyżej wciąż cenię Magna Cartę - miałem te 10 lat mniej, kiedy pierwszy raz jej wysłuchałem, a wrażliwość 20 letniego słuchacza ma większy ciężar niż wrażliwość 30 letniego. Sądzę oczywiście po sobie, więc proszę się nie obrażać. Po drugie zaś album Hundred Year Flood stanowi dowód na to, iż Trent wyszedł z pewnego dołka, w którym sytuował go eklektyczny, bardzo dziwny, choć przecież i tak udany Test Of Wills - kiedy zespół nie za bardzo wiedział w którą stronę podążyć. Dziś podąża w tę właściwą i jasno wytyczoną drogowskazem z napisem: piękno progrocka.

"We must search together or united we'll fall
Standing at the crossroad - just two of us.
Will you travel with me? I'll take the surest path
In this... Great Goodnight..."

Tłumaczenie fragmentu Amerykańskich Chłopców - Bronisław Zieliński, PIW 1981,
tłumaczenie fragmentu Forgotten Sons by Marillion - Św. Pamięci Tomasz Beksiński

 
ArtRock.pl na Facebook.com
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.