ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Caamora ─ She w serwisie ArtRock.pl

Caamora — She

 
wydawnictwo: Metal Mind Productions 2008
 
CD1: Act I: 1. Overture [6:12]
Scene 1: 2. The Storm [4:31]
3. The Veil [4:59]
4. Covenant of Faith [3:19]
5. Rescue [5:04]
Scene 2: 6. The Cave [1:57]
7. The Bonding [5:25]
8. Ambush [5:22]
Scene 3: 9. Judgement [5:27]
10. History [5:36]
Scene 4: 11. Confrontation [6:16]
12. Vigil [4:50]
Scene 5: Shadows [7:20]
CD2: Act II: Scene 1: 1. Fire Dance [9:56]
Scene 2: 2. Cursed [4:51]
3. Closer [2:57]
4.Disbelief [1:11]
5. Murder [4:03]
6. Eleventh Hour [5:09]
Scene 3: 7. Resting Place [6:14]
8. The Hermit [5:02]
9. Sands of Time [4:18]
Scene 4: 10. Embrace [3:35]
11. The Night Before [3:55]
Scene 5: 12. Fire of Life [10:12]
 
Całkowity czas: 127:54
skład:
The Singers: Agnieszka Świta – Ayesha / Clive Nolan - Leo / Alan Reed - Holly / Christina Booth – Ustane The Instrumentalists: Mark Westwood - guitars / Alaster Bentley - oboe / Mark Kane - horn / Hugh McDowell - cello / Clive Nolan - keyboards and orchestrations / John Jowitt – basses / Scott Higham - drums and percussion The Choir: Anoushka Reynolds / Jamie Fletcher / Tina Riley / Penny Roberts / Siobhan Clarke / Agnieszka Świta / Pete Morton / Mark Westwood / Scott Higham / Clive Nolan / Daniel Holmes.
 
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,1
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,0
Album słaby, nie broni się jako całość.
,0
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,2
Album jakich wiele, poprawny.
,4
Niezła płyta, można posłuchać.
,1
Dobry, zasługujący na uwagę album.
,7
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,6
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,7
Arcydzieło.
,8

Łącznie 36, ocena: Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
 
 
Ocena: 7 Dobry, zasługujący na uwagę album.
08.04.2008
(Recenzent)

Caamora — She

Autentycznie miałem problem z ogarnięciem wszystkiego, co było i jest związane z rock-operą „She”. Ilość działań, wydarzeń, zaangażowanych gwiazd progresywnej muzyki i wreszcie wydań tego materiału musi budzić podziw i szacunek. I choćby tylko z tych, dosyć lakonicznie zaprezentowanych powodów płytowa premiera „She” Caamory jest wydarzeniem. Może nie w świecie szeroko rozumianej muzyki rozrywkowej, ale silna grupa wielbicieli artockowo – neoprogresywnych dźwięków z całą pewnością nie przejdzie obok niej obojętnie.

Jak każde z takich – nie bójmy się tego powiedzieć - rozbuchanych przedsięwzięć, ma swoje zalety i wady. Od czego zacząć? Spróbujmy od plusów.

Zacznijmy od wątków promocyjno – wydawniczych. Naprawdę widać zaangażowanie i… (wiem, że dżentelmeni o tym nie mówią) pieniądze Metal Mind Productions. W tym samym niemalże czasie ukazuje się bowiem pięć wydawnictw dotyczących „She”, bądź to w wersji studyjnej, bądź koncertowej (przypomnę, iż 31 października 2007 roku w Teatrze Śląskim w Katowicach odbyła się światowa prapremiera tej rock–opery, zarejestrowana na potrzeby DVD). Maniacy twórczości Caamory mogą zatem wybrać spośród wersji CDD, CDD DG, DVD, DVD+2CD i 4CD+2DVD lub… zakupić je wszystkie:-) ! Recenzowana pozycja to wersja studyjna „She”, pomieszczona na dwóch blaszkach i włożona w imponujący digipack z grubą (44 strony!) książeczką. Wszystko to jeszcze dodatkowo spakowane jest w tekturkę powielającą motyw okładki. Z obowiązku wspomnę tylko, że wydanie płyty poprzedziły single Caamory „Walk On Water” i „Embrace”.

Kolejną rzeczą jaką możemy zapisać na plus, jest zestaw artystów, z którymi obcujemy podczas odtwarzania krążków. Caamora to praktycznie solowe dzieło znanego z Pendragonu czy Areny Clive’a Nolana, nie można jednak zapominać o jego artystycznej drugiej połowie – Polce Agnieszce Świcie. Bo to właśnie oni tworzą trzon Caamory. Pozostali muzycy są tu gośćmi, choć nie byle jakimi! Alan Reed (Pallas), Christina Booth (Magenta), John Jowitt (Jadis, IQ), Mark Westwood (NEO), Hugh McDowell (ELO) dobrze są znani niejednemu miłośnikowi muzyki. Dodatkowo w produkcję krążka zaangażowani zostali Karl Groom i Richard West z niezwykle popularnej u nas grupy Threshold. Realizacyjnie i wykonawczo zatem nie ma się do czego przyczepić. Każdy z artystów prezentuje wysoki poziom. Dotyczy to nawet Clive’a Nolana, który nigdy wielkim wokalistą nie był (na swoich ukochanych klawiszach oczywiście tu gra, choć podczas premiery scenicznej musiał się z nimi rozstać), lecz na „She” prezentuje się bardzo solidnie.

Do pozytywów zaliczyć możemy także przyjętą przez twórcę dzieła konwencję. Rockowych oper trochę już w historii muzyki było. Opera neoprogresywna (bo tak chyba najlepiej - moim zdaniem - ją zwać) to swoiste novum i warto się nad tym pokłonić.

Czyli co? Wszystkie okołokrążkowe zawiłości zostały omówione. Czas przejść do literackiej i muzycznej treści dzieła. Trzymając się logiczności wywodu, zaanonsowanego we wstępie, powinienem powoli przechodzić do wad. Niestety. Spokojnie - nie zdominują one drugiej części tej recenzji, jednak trochę marudzenia z mojej strony będzie.

O literackości „She” rozpisywać się nie będę. Po pierwsze – w naszym serwisie (i chyba tylko w naszym!), można przeczytać całe libretto opery, które zamieścił Anorak i do którego przeczytania zachęcam. Po drugie – nie chcę zabierać przyjemności odkrywania poszczególnych wątków tym odbiorom, którzy słuchając płyty czytać będą wszystkie teksty i oglądać bardzo bogaty i interesujący materiał ilustracyjny doń dołączony. Dorzucę tylko, że opera została oparta na powieści H. Ridera Haggarda o tym samym tytule. Samej książki nie można zaliczyć do wybitnych dzieł literatury światowej. To powieść o przygodzie, miłości i magii wpisana w początek ubiegłego stulecia, dla której tłem jest pasująca jak znalazł w takich sytuacjach Afryka. Każdy, kto choć raz czytał „Kopalnie Króla Salomona” tegoż samego autora lub oglądał jedną z niezliczonych wersji filmowych tej książki, świetnie pojmie klimat i charakter „She”. Dodam tylko, że wszystko zostało podzielone na dwa akty składające się z kolei z 5 scen.

Czas na muzykę. Przyznam szczerze, że gdy po raz pierwszy słuchałem „She” w Teatrze Śląskim, zrobiła ona na mnie całkiem pozytywne wrażenie. Myślę, że podniosły nastrój historycznego wydarzenia (światowa prapremiera!) i moje uwielbienie dla dźwięków granych na żywo zrobiły swoje. Ogarniającą mnie momentami nudę składałem na karb ogólnego znużenia po dwóch odbytych koncertach. Po paru miesiącach okazało się jednak, że to… nie o znużenie chodziło. Ale po kolei.

Muzyka faktycznie jest pewną „zbitką”, powstałą z połączenia neoprogresywnego rocka z muzyką klasyczną. O tym pierwszym przypominają rockowe gitary, tradycyjna perkusja (świetny Scott Higham) i nowocześnie zaaranżowane instrumenty klawiszowe (obowiązkowe pasaże!), o tej drugiej - instrumentarium w postaci oboju, rogu i wiolonczeli oraz kilkunastoosobowy chór. Ten pierwiastek podtrzymuje na wskroś teatralna, by nie powiedzieć mocno koturnowa interpretacja wokalna niektórych sekwencji. Bije z nich swoista pompatyczność i patos, wpisany jednak w rodzaj i specyfikę dzieła. W takiej klasycznej prezentacji śpiewu gustuje szczególnie Świta w roli Ayeshy, która możliwości wokalne ma rzeczywiście spore. Przykładem takich klasycznych dźwięków są niewątpliwie kompozycje otwierające każdy z aktów: „Overture” i „Fire Dance”. W pierwszym mamy dialog Świty z chórem, w drugim oprócz rozpisanych na głosy partii, dźwięki oboju i smyków. Tym co jednak zapamiętujemy najbardziej są kompozycje rockowe z nośnymi melodiami. Nie czarujmy się. Ta płyta trafi głównie do fanów rocka, a nie opery. I one w istocie najzgrabniej wyszły Nolanowi. Wyróżnić tu trzeba „The Bonding” w wykonaniu Christiny Booth w roli Ustane i bezwzględnie urzekający oraz przejmujący „Shadows”. Takiego pomysłu na zakończenie pierwszego aktu można tylko pozazdrościć. Piękna rzecz. Aby jednak nie było, że doceniłem tylko godne zakończenie pierwszego aktu – całość też wieńczy wyróżniająca się kompozycja „The Fire Of Life”, wielowątkowa, dobrze podsumowująca muzyczną zawartość tej opery. Niestety, obie części „She” mają spore przestoje i dłużyzny. Momentami miałem wrażenie zbytniego przegadania materiału, które wynika według mnie z chęci pomieszczenia dużej ilości treści literackich w zbyt wąskich ramach czasowych (tak…, mimo dwóch płyt!). Idealnym przykładem niech będzie „Murder”, który trwa tylko 4 minuty i niewiele się w nim dzieje (dominująca w podkładzie gitara akustyczna) oprócz królującej partii wokalnej od początku piosenki do niemalże ostatniego dźwięku.

To pozycja, która żadnych barier nie przełamuje i z pewnością dziełem wybitnym nie jest. Biorąc jednak pod uwagę wszystkie aspekty wymienione przeze mnie w tym przydługim tekście, warto po nią sięgnąć. Nieczęsto bowiem tak złożone i wszechstronne wydawnictwo trafia w nasze dłonie.
 
ArtRock.pl na Facebook.com
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.