ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Moonsorrow ─ V: Havitetty w serwisie ArtRock.pl

Moonsorrow — V: Havitetty

 
wydawnictwo: Spinefarm Records 2007
dystrybucja: Mystic
 
1. Jaasta Syntynyt
Born of Ice + Varjojen Virta
Stream of Shadows [30:10]; Tuleen Ajettu Maa
A Land Driven Into The Fire [26:19]
 
Całkowity czas: 56:31
skład:
Ville Sorvali – vocals, bass; Henri Sorvali – guitar, keyboards; Marco Tarvonen – drums; Mitja Harvilahti – guitars; Marcus Euren - keyboards
 
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,0
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,0
Album słaby, nie broni się jako całość.
,0
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,0
Album jakich wiele, poprawny.
,1
Niezła płyta, można posłuchać.
,0
Dobry, zasługujący na uwagę album.
,1
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,7
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,10
Arcydzieło.
,35

Łącznie 54, ocena: Absolutnie wspaniały i porywający album.
 
 
Recenzja nadesłana przez czytelnika.
Ocena: 8+ Absolutnie wspaniały i porywający album.
31.01.2007
(Gość)

Moonsorrow — V: Havitetty

Z dziennika konserwatywnego artrockowca:

Muszę przyznać, zaczyna się ładnie. Chwilami jest nawet rewelacyjnie. Ale co z tego, skoro cały klimat zbezczeszczony zostaje przez gitarowy łomot i darcie mordy. Niestety, chwilami brzmienie jest na tyle przytłaczające, że mimo ładnych melodii płyta męczy straszliwie, a uszy błagają o litość. A potem wrzaski i znów dobre wraca. Lekka nutka folku, aura nieco Ayreonowa, delikatne gitarki i klawisze... przestrzeń, patos. Zdecydowanie niedobrze, że przerywane jest to tymi wyziewami. Nie mam pojęcia, czy warto próbować dalej – czy wszechobecne paskudztwo nie rzutuje bardziej na całość niż piękno, jakim niewątpliwie przepełnione są obie długaśne kompozycje. Chwycę za to jeszcze parę razy i albo dam sobie spokój, albo się przyzwyczaję. Druga opcja jest mało prawdopodobna.

Z zatęchłych notatek blackmetalowego wyjadacza:

Nuuuudaaaaaa! Kolejna banda mięczaków, która próbuje przebić się do masowej publiki. Jakieś akustyczne gitarki, jakieś chóry, nie chóry, efekty, nie efekty. Przymulają jako te dziadki co ich ostatnio w telewizji widziałem. King Floyd, czy jakoś tak... Nie, w zasadzie inaczej. W każdym razie przymulają. Już na ostatniej płycie żarło ich jakieś choróbsko, ale „Havitetty” to przesada. Całe szczęście, że chwilami przypomina im się, skąd się wywodzą. Jednak to wszystko jakieś takie słabe jest – wokal schowany, jakby Sorvali wstydził się, że się wydrzeć potrafi. Brzmienie niby mocne, ale po chwili znowu pseudo ambitne, akustyczne pitu-pitu. Świat się wali. Kompletnie nie ma odpowiedniej dawki brutalności. Wszędzie zmiękczające klawisze. A porządnego łojenia pewnie z piętnaście minut – jak na prawie godzinny krążek to wynik o pomstę do piekła wołający. Do kosza - żebym więcej tego na oczy nie widział!

Artrockowiec reprise:

Nie, jednak nie mogę. No powiedzcie, że nie próbowałem! Gdyby tak wyciąć z tego cholerstwa połowę, może trzydzieści procent. Gdyby wywalić i zapomnieć o tych wstrętnych wrzaskach i bębnach symulujących wiertarkę - byłoby wspaniale. Gdyby chociaż pociąć toto na więcej części, żeby można było omijać co brutalniejsze kawałki. Zachęcająca długość kompozycji okazała się przekleństwem. Suity, psiakrew! A tak – nie dam rady. Przecież to tak, jakby do czerwonego wina dodać kapkę końskiego moczu. Jak można mieszać ze sobą tak odległe światy? Jeżeli za parę lat panowie zmądrzeją i odrzucą zupełnie blasty i skrzeki – może i stworzą coś wielkiego. Teraz muszę powiedzieć „pas”. A szkoda, bo ciekawego art rocka na „Havitetty” jest co niemiara.

***

I tak to niestety będzie... Jednych Moonsorrow nie zadowoli, bo flaki z olejem i bez ognia – drudzy narzekać będą na przytłaczające brzmienie, ścianę dźwięków i partie wokalne niczym jęki zarzynanego kocura. Mało kto zwróci uwagę na nic nieznaczący recenzencki wywód, w którym autor dowodzi, że ów album jest kapitalny. Jakby nie można było spojrzeć na to z innej strony... Prog-maniaku – rozchmurz się, przecie płyta z dwoma półgodzinnymi kompozycjami nie trafia Ci w ręce co dzień! I Ty, długowłosy posępniku (tak, Ty w czarnym, do Ciebie mówię!) - od akustycznej gitary się nie umiera, od kilku czysto wyśpiewanych strof głowa nie boli! A przyłożyć też potrafią. Nie wierzysz? Trudno, może ktoś uwierzy. Szczęściem znajdzie się jeszcze paru odmieńców, którzy, gdy wicher rzuca konarami pozbawiając wcześniej prądu pół miasta, nie mając nic lepszego do roboty, położą się w ciemności ze słuchawkami na uszach i ruszą w fascynującą podróż z fińskim zespołem. Początkowo, na paru zakrętach, może zarzucać. Trochę czasu minie, zanim przywykną do turkoczących kocich łbów pomiędzy miękką polną dróżką i gładkim asfaltem. Ale, gdy droga będzie się miała ku końcowi, postanowią przebyć ją jeszcze parę razy. I po kilku okrążeniach nawet ten bruk nabierze uroku. Agresja przestanie przeszkadzać, a piękne melodie, i niepokojący klimat wejdą do głowy i wyjść nie będą chciały. Sam pewnie wolałbym, żeby łupanka była mocno ograniczona, lub nie było jej wcale, lecz trzeba sobie odpowiedzieć na pytanie, czy bez niej reszta robiłaby podobne wrażenie. Nie sądzę. A to bardzo dobra łupanka. Wcale nie taka ciężka jakby mogło się wydawać, przy czym nie pozbawiona mocy. Epicka niczym Bathory ze swych najlepszych czasów, nastrojowa i eklektyczna niczym... w każdym razie bardzo eklektyczna. Bardzo progresywna, bardzo metalowa, lecz wybitnie nie progmetalowa. Podszyta folkiem, ale nie sielanką – folkiem smutnym i majestatycznym. Bogata w mocne riffy i ciekawe aranże. I wymagająca czasu, bo dopiero po paru ładnych przesłuchaniach odkrywa przed słuchaczem cały swój urok. A może i nie cały?

 
ArtRock.pl na Facebook.com
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.